„Wiedźmi lament” to szósty tom komiksowej serii Wiedźmin, a zarazem drugi do którego scenariusz napisał Bartosz Sztybor. Autor po raz kolejny udowadnia, że jest w stanie stworzyć wciągającą opowieść, która pod płaszczykiem grozy, skłania czytelnika do refleksji. W „Zatartych wspomnieniach” dużo poświęcono kwestii przemijania. „Wiedźmi lament” zmusza z kolei do przemyśleń nad poczuciem winy, zemstą, podwójną moralnością czy losem kobiet w średniowieczu.


Komiks rozpoczyna się sceną palenia wiedźmy na stosie. Geralt inkasuje pieniądze za zlecenie i zaczyna rozglądać się za kolejnym. Nie może jednak przestać myśleć o tym co zrobił. Nawiedzają go sny, w których powraca wiedźma. Wyzywa go od morderców, co budzi w nim wątpliwości. Wiedźmin przyjmuje jednak kolejne zlecenie – ma odnaleźć porwaną córkę miejscowego bogacza. Jak się szybko okazuje, nic jednak nie jest w tej sprawie takie, na jakie wygląda na pierwszy rzut oka. Geralt rozpoczyna śledztwo, w którym sam może stać się ofiarą.

Wiedźmin Sztybora utrzymany jest w nieco innym klimacie niż saga Andrzeja Sapkowskiego. Nie ma tu politycznych intryg i spisków. Potworów jest tu też jak na lekarstwo – można odnieść wrażenie, że odgrywają jedynie rolę uzupełniającą. Z kolei same wiedźmy to wyemancypowane, silne kobiety, których spotkania przypominają raczej spotkania „kołczów” niż sabaty. Historie Sztybora nie wymagają od czytelnika znajomości całego uniwersum wiedźmińskiego. Czytelnikowi wystarczy jedynie podstawowa wiedza o świecie, w którym żyje Geralt. Obie opowieści czyta się jak niezły kryminał, w którym nie brakuje nagłych zwrotów akcji.

Mam natomiast mieszane uczucia co do warstwy graficznej „Wiedźmiego lamentu”. Tym razem za ołówek chwyciła kubańska artystka Vanesa R. Del Rey. Początkowo jej obrazy przywołują na myśl zwykłe bohomazy. Są niedokładne, chaotyczne, trochę nieczytelne. Sam Geralt przypomina raczej Vesemira z netfliksowej ekranizacji niż Geralta, jakiego znamy chociażby z gry komputerowej. Ale z biegiem lektury, zacząłem się przyzwyczajać do niepokojącej kreski Del Rey. Pod koniec doszedłem nawet do wniosku, że w sumie to nawet nieźle pasuje do tej mrocznej historii.

Reasumując, „Wiedźmi lament” to kolejny udany Wiedźmin. Nie jest to typowy komiks akcji, choć tej tu wcale nie brakuje. Lektura skłania do przemyśleń, a ważną rolę grają tu kwestie psychologiczne. 

Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.