Dr Octopus, Venom, Chance, Kingpin, Prowler, Black Fox – to tylko część plejady, z jaką mierzy się się w drugim tomie Epika Spider Man. Tom zawiera najlepsze historie z lat 1987-1988 i na naszym rynku ukazał się chronologicznie jako „dwójka”. Choć ta dwójka nie jest nigdzie nadrukowana, więc niewykluczone, że kiedyś poznamy też historie z lat wcześniejszych, czyli pierwsze 16 tomów. W oryginale ten Epic jest bowiem numerem 18 (o siedemnastce pisałem tutaj). A ja właśnie skończyłem jego lekturę. Skrupulatnie przebrnąłem przez około 500 stron odświeżając sobie najfajniejsze – według mnie - historie z TM-Semic.

Spider-man Epic Collection #2 – Venom. Recenzja komiksu



Nostalgiczny powrót do przeszłości zdominował Todd McFarlane. To jego opowieści tworzone we współpracy z Davidem Michellinim są wisienką na torcie tego albumu. Choć, nie są to jedyni autorzy, których historie znalazły się w drugim tomie Epika. Zanim akcja się rozkręci dostajemy aperitif - historię Pajączka, który trafia do szpitala leczącego choroby umysłowe. Jak jednak dowiemy się z przedstawionej tu historii, wyraz „leczący” jest słowem nieco na wyrost. Później Spider mierzy się z Dr Octopusem, którego fobia przed tytułowym bohaterem powoduje zagrożenie nie tylko wobec samego Spider-mana.

Po przeczytaniu pierwszych stu stron dostajemy pierwszą historię od McFarlane. I zarazem odświeżamy sobie to, co pojawiło się w latach 90-tych nakładem TM-Semic. Zaczyna się od starcia Pajączka z łotrem o pseudonimie Chance, który zakłada się o wyniki zlecanych mu misji. Co ciekawe, styl McFarlane’a można na tym etapie nazwać jeszcze „klasycznym”- nie pojawiają się postacie wyraźnie „przerysowane”, co w późniejszych latach stanie się jego znakiem charakterystycznym. Pierwsze oznaki ewolucji rysunku obserwujemy w kolejnej historii – tytułowym Venomie. To tu Spider zmierzy się ze swoim ikonicznym adwersarzem. I wróci do swojego poprzedniego stroju – niebieskich kalesonów i czerwonej maski. Od tego momentu styl McFarlane zaczyna się kształtować coraz wyraźniej.

Dalej dostajemy kilka typowo kryminalnych historii, gdzie Spider-man mierzy się z mniej lub bardziej groźnymi przestępcami. Autorzy sięgają tu jednak po drugoligowych adwersarzy i mniej znane pseudonimy. Pajączkowi zdarzy się walczyć m.in. z neonazistami u boku Silver Sable, ganiać za Black Fox’em, współpracować z Prowlerem, okiełznać Humbuga czy pokonać Kameleona. Pojawią się nawet tak egzotyczne postaci jak Styx i Stone czy Dzieżba (która wygląda jak Batman). Wszystkie te historie znacie jednak z wydań TM-Semic. W międzyczasie wydawca zaserwuje nam jeszcze raczej przeciętną opowieść o chłopcu ukrywającym się pod pseudonimem Speedball i mierną historię o Wielkim Ewolucjoniście. Ale to takie opowieści, które raczej nie rzutują na ogólny odbiór tomu. No i wreszcie dostaniemy niezłą, trzymającą w napięciu historię o tym, jak ktoś porwał żonę Spider-Mana, a w zasadzie Petera Parkera – Mary Jane.

To o czym warto jeszcze powiedzieć, to wątki obyczajowe. Przez cały tom przewijają się perypetie finansowe Parkera, który ledwo wiąże koniec z końcem. Bohater żyje u boku supermodelki, rozchwytywanej przez media, która zarabia znacznie lepiej. Stara się trzymać pion i robić dobrą minę do złej gry, ale widać, że kwestia ta ciąży na jego sumieniu. Nadaje to Peterowi bardziej ludzką twarz i w odróżnieniu od np. Bruce’a Wayne’a pokazuje drugie, swojskie oblicze Spidera.

Jeśli mam być szczery, to Epic Spider-Man „Venom” jest dla mnie lepszym tomem niż część poprzednia, czyli „Ostatnie Łowy Kravena. Oczywiście absolutnie doceniam „Łowy”, ale pozostałe historie zawarte w tym tomie są raczej przeciętne. Być może przemawia za mną sentyment, do pierwszych historii o Spider-manie, które pokochałem właśnie dzięki McFarlane’owi. Artysta ma swój wyrazisty styl, który w latach 80-tych odróżniał się od innych rysowników, tworzących swoje dzieła jak gdyby z od z góry narzuconego szablonu. Historie tworzone przez Micheliniego i McFarlane mają też ten powiew świeżości, który jest charakterystyczny dla komiksów tworzonych w latach 90-tych. Autorzy odchodzą od przegadanych kadrów, dzięki czemu komiks czyta się lekko.