Pierwszy tom nowej serii wydawniczej John Constantine, Hellblazer nosi tytuł „Znak cierpienia”. Jestem świeżo po jego lekturze i mogę się z Wami podzielić swoimi wrażeniami. Komiks nie bez powodu oznaczony jest etykietką imprintu DC „Black Label” – kierowany jest bowiem do bardziej dojrzałego czytelnika. Najpopularniejszy mag Anglii – John Constantine, klnie jak przysłowiowy szewc i pali szluga za szlugiem.
Rozpoczynając lekturę „Znaku cierpienia” poczułem się nieco zdezorientowany. Niby mamy pierwszy tom nowej serii, ale pierwsze opowiadania nawiązują do wydarzeń, z innych komiksów Uniwersum Sandmana - do „Ksiąg magii”. Pojawia się w nich m.in. postać chłopca – maga Tima Huntera, który w przeszłości miał już do czynienia z Constantinem. Nieobeznany w temacie czytelnik (czyli ja) może więc poczuć na początku lekki dyskomfort, zwłaszcza że ten „wstęp” do nowych opowiadań o angielskim magu jest nieco przydługi – zajmuje kilkadziesiąt stron (i dwie historie „Najlepsza wersja ciebie” i „Złe przykłady”). Ale z drugiej strony wydaje się też, że fabularnie jest niezbędny jako wprowadzenie do nowej serii.
John Constantine wraca – dostaje drugą
szansę na życie. Jednym z jego pierwszych zadań będzie uporanie się z
tajemniczymi istotami, które rozrywają na strzępy lokalnych gangsterów. Zostaje
zatrudniony przez szefa gangu, który sam para się magią, ale nie jest w stanie
poradzić sobie z problemem. Opowiada o tym historia „Pośród zielonych Anglii
łąk”, napisana przez Simona Spurruiera (jak wszystkie historie w tomie) i
świetnie zilustrowana przez Aarona Campbella. Rysunki są mroczne, brudne i
realistyczne. Doskonale odzwierciedlając ponury klimat opowieści. To tu
Constatnine zyska sprzymierzeńca – chłopca o imieniu Noach, będącego niemową.
Noach pojawi się też w kolejnych historiach.
Następna opowieść „Z powrotem w
formie” przynosi zmianę klimatu. Głównie za sprawą rysunków Matiasa Bergara,
które są utrzymane w dość kolorowej, pastelowej, można nawet zaryzykować
stwierdzenie – wesołej, tonacji. Jest też mocno nacechowana humorem - wprowadza
postać sympatycznego hipstera zafascynowanego tytułowym magiem. Z kolei w
finałowej opowiastce pt. „Cisza” powraca Aaron Campbell i znów jest ponuro i mroczno. Akcja dzieje się na nocnym
dyżurze w szpitalu, gdzie pojawia się tajemnicza postać.
Pomijając początkowe
zdezorientowanie wywołane nawiązaniami do przeszłości, komiks czytało mi się dobrze.
Jest w nim sporo dialogów, ale są one nieźle napisane – niewymuszone i
naturalne. Od strony wizualnej komiks prezentuje się również dobrze, choć każdy
z autorów ma nieco inny styl (a jest ich w sumie pięciu). Mi najbardziej
przypadły do gustu rysunki Aarona Campbella, które w mojej ocenie najlepiej
oddają mroczny klimat powieści o J. Constantine. Chętnie sięgnę po kolejne tomy
serii.
Dziękuję wydawnictwu Egmont za
udostepnienie egzemplarza recenzenckiego.