Jak sobota, to do Lidla. A jak piątek, to sięgamy po klasykę ;) Tym razem po nieco odświeżoną, bo po album „Doman” wydany przed trzema laty przez wydawnictwo Egmont. W oryginale 7 części Domana pojawiło się jednak na przełomie lat 80 i 90-tych XX wieku. To dla mnie ważna pozycja. Być może właśnie dzięki temu komiksowi zaciekawiłem się historią naszego kraju?

Doman. Recenzja komiksu

Autorem opowieści o Domanie jest Andrzej O. Nowakowski, artysta którego prace niewątpliwie wyróżniają się na tle innych tworzących w owym czasie rysowników. Nowakowski na warsztat wziął legendy polskie, luźno inspirując się prozą Ignacego I. Kraszewskiego (autora m.in. „Starej Baśni”). Jego głównym bohaterem jest chłopiec (a w kolejnych albumach dorosły mężczyzna) – Doman. Ta luźna inspiracja Kraszewskim wyszła doskonale, przybliżając rzeszom zaczytujących się w „Domanie” młodym ludziom tradycyjne polskie legendy. Komiksy na stałe weszły do kanonu polskiej klasyki.

Opowieść o Domanie osadzona jest na moje oko gdzieś na na przełomie IX i X wieku. Historia dzieje się na ziemiach należących do polskich plemion, jeszcze przed ich zjednoczeniem przez Mieszka I. Wówczas według podań panuje książę Popiel, który sympatyzuje z niemieckimi możnymi. Jest to władca okrutny, który bez skrupułów pozbywa się konkurentów i mniej przychylnych mu poddanych. Gdzieś w tym okresie na „scenie” pojawia się młody chłopiec – Doman. Być może z plemienia Wiślan, bo akcja pierwszego albumu dzieje się w okolicach Krakowa.

Doman debiutuje w komiksie „Pogromca smoka”. Jako młody chłopiec odkrywa tajemnicę morderstwa syna księcia Kraka i pokonuje smoka terroryzującego gród. Mamy tu oczywiste odniesienie do legendy o Szewczyku Dratewce. Następnie poznajemy losy księżniczki Wandy („Księżniczka Wanda”), Popiela, którego pokonało plemię Myszków („Władca myszy”, „Charm na Lednicy”), śledzimy narodziny dynastii Piastów („Krzyk orła”), a w dwóch ostatnich albumach – „Rogi Odyna” i „W cieniu Światowida” - obserwujemy podróż Domana do krain Wikingów za porwanym synem Piasta.

Wszystko to podane w przystępny, ciekawy dla czytelnika sposób. A przez Egmont fantastycznie wydane w albumie odzwierciedlającym oryginalny format komiksu. A przypomnijmy, był on nietypowy, bo kwadratowy (jakoś 18 cm, o ile dobrze pamiętam). Dodatkowym atutem dla kolekcjonerów jest ciekawe posłowie dołączone do wydania egmontowskiego. Dowiadujemy się z niego sporo ciekawostek. Np. tego, że pomysł na kwadratowy format był wymuszony przez ówczesne realia. Propozycja wydrukowania komiksu w takim formacie wynikała z faktu, że wydawnictwo akurat dysponowało „ścinkami” papieru kredowego o takich wymiarach. Nowakowski pomysł podchwycił i dostosował do tego historię o Domanie.

Tradycyjnie pod koniec recenzji kilka słów o rysunkach. Te są szczegółowe, kolorowe, a kadrowanie jak na owe czasy – nowoczesne. Nie zawaham się jednak dodać do tej beczki miodu łyżki dziegciu. Po pierwsze, autor miał problem z odwzorowaniem niektórych twarzy. Na kilku kadrach facjaty wyglądają wręcz koszmarnie. Po drugie – widać wyraźne „inspiracje” innymi autorami, zwłaszcza rysunkami z Thorgala i Conana. Niektóre kadry wydadzą się Wam bardzo znajome.




Nie zmienia to jedna faktu, że jak na owe czasy Doman był fenomenem. Jako dziesięciolatek zaczytywałem się bez końca w staropolskich legendach. Było w nich coś swojskiego, tajemniczego i mrocznego zarazem. Po latach z największą przyjemnością odgrzałem sobie ten album. Dla mnie to absolutna klasyka polskiego komiksu.