Z X-Menami nie miałem styczności przez dłuższy czas. Nie śledziłem też na bieżąco ich wszystkich przygód. „Punkty zwrotne. Kompleks mesjasza” zapowiadały się jednak na tyle intrygująco, że postanowiłem odświeżyć sobie historię mutantów. To była dobra decyzja, bo komiks to kawał solidnej lektury. Co ważne, historia napisana została w taki sposób, że nawet „niedzielny czytelnik” powinien sobie z nią dać radę i nie pogubić się zawiłej historii X-Menów.
Ale po kolei. Z przedmowy Kamila Śmiałkowskiego dowiedziałem się, że ważnym wydarzeniem dziejącym się przed „Punktami zwrotnymi” były historie opisane w sadze „Ród M” i „Dzień M”. Za sprawą Scarlet Witch ze świata zniknął gen X, na skutek czego większość mutantów utraciła swoje moce, a nowi przestali się rodzić. W efekcie gatunek nadludzi musi walczyć o przetrwanie. W nowych realiach mutantom jest ciężko, bo śmierć każdego z nich przybliża ich rasę ku nieuchronnemu końcowi. X-Meni rezydują razem ze swoimi młodszymi kolegami w posiadłości Westchester. Kieruje nimi Cyclops.
Pewnego dnia mutantów podrywa alarm Cerebry. Czyżby był to znak informujący o narodzinach nowego mutanta? Wydaje się to nieprawdopodobne, ale grupa X-Men wyrusza do miasteczka, z którego pochodził sygnał, by zbadać sprawę. Na miejscu zastają pogorzelisko. Okazuje się, że ktoś wymordował dzieci i zrównał z ziemią całe miasto. Wśród ofiar znajdują ciała Marauders (złych mutantów) i Purifiers (fanatyków, którzy zwalczają mutantów). Wszystko wskazuje na to, że doszło tam do starcia obu sił. X-Meni postanawiają odszukać jedno, zaginione dziecko. Śladem malucha rusza także Predator X – mutant żywiący się DNA innych mutantów. Kto ma dziecko? Marauders czy Purifiers? A może jeszcze ktoś inny? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie w komiksie. To oczywiście jedynie zarys fabuły, bo komiks porusza o wiele więcej wątków.
Fani X-Men znajdą w komiksie wszystko to, za co cenią historie z superbohaterami. Mamy więc widowiskowe starcia grup mutantów z adwersarzami, rozdzierające dylematy moralne, wątki rasistowskie, miłosne i opowieści o przyjaźni. Wszystko to podane w poważnym i ponurym tonie. To nie jest wesoła opowieść o bohaterach w trykotach - jest to komiks raczej dla dojrzałego czytelnika. Jak już wspomniałem, historię „Punkty zwrotne. Kompleks Mesjasza” czyta się bardzo dobrze. Mimo tego, że jest to opasłe tomiszcze, bo liczące bez mała 350 stron.
Komiks został też fantastycznie zilustrowany, choć poszczególne style rysowników w sposób wyraźny różnią się od siebie. Mamy więc np. realistyczny styl Marca Silvestriego przywodzący na myśl Jima Lee, który przeplata się z nieco kreskówkowym stylem Humberto Ramosa (kojarzący się z kolei nieco z mangą). Ale wszystko to tworzy całkiem udaną kompilację, która cieszy oko. Do tego dochodzą fenomenalne okładki, których przedruki znajdują się m.in. na końcu komiksu.
Wydaje mi się, że fanom X-Men pozycji nie muszę rekomendować. Natomiast dodam, że jest całkiem przyjazna dla osób, które na bieżąco nie śledzą historii mutantów. Nie ma w niej skomplikowanych odniesień do przeszłości, choć oczywiście jakiś ogólne pojęcie o uniwersum warto mieć.
Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.