A teraz coś dla nieco starszych czytelników. Choć myślę, że dla młodych adeptów sztuki komiksowej obracających się w klimatach S-F powinna to być lektura obowiązkowa. Mam na myśli komiks „Vahanara” wydany kilka tygodni temu przez Kulturę Gniewu. Oprócz tytułowego opowiadania dostajemy w bonusie jeszcze dwie historie: „Najdłuższa podróż” i „Spotkanie”.

Dziś te wszystkie „spajdermeny i kosmiczne inwazje” nie robią już na nas większego wrażenia. Science-fiction stoi na porządku dziennym. Przyjęliśmy za pewnik że istnieją obce cywilizacje, które co jakiś czas – głównie w popkulturze - atakują Ziemię. A może inaczej. Dziś w dobie sztucznej inteligencji i turystycznych wypraw w kosmos, nie byłoby dla nas takim zaskoczeniem, gdyby okazało się, że gdzieś tam w kosmosie rzeczywiście ktoś żyje. Ale w latach 80-tych XX wieku, tak nie było. 

W latach 80-tych triumfy święciły komiksy głównie realistyczne. Wojenne, kryminały czy historyczne. Wiele z nich o charakterze propagandowym. Abstrahując oczywiście od komiksów humorystycznych (typu „Kajki”, „Tytusy” „Binio Bille” czy „Kleksy”) lub fantasy (np. „Thorgal”). Linia programowa wszystkich wydawnictw (wówczas głównie „Relax” czy „KAW”) zakładała bowiem edukację młodzieży przez różnego rodzaju prezentowanie postaw godnych naśladowania, partnerskiej roli Związku Radzieckiego, przewagi państw układu wschodniego nad zdegenerowanym Zachodem (w latach 80-tych już co prawda mniej) i tym podobnych klimatów. 

A historii rodem SF było mniej. Ale wydawnictwa zaczęły je zamawiać, by urozmaicić swoje pisma (szerzej na ten temat przeczytacie w posłowiu do komiksu, które napisał Maciej Jasiński, specjalista od historii komiksu). Jeśli chodzi o samą tytułową „Vahanarę” jest to opowieść o... sztucznej inteligencji. Co ciekawe, jest to adaptacja klasycznej powieści, która została napisana kiedy „w drukarniach nadal składano książki ręcznie, jak za czasów Gutenberga. Nie było komputerów osobistych, nie było nawet koncepcji, że ktoś chciałby i mógłby mieć taki komputer. Ale wiejąca grozą koncepcja (…) powstała i powiała niepewnością” - pisze Ryszard Siwanowicz we wstępie do komiksu. Czyli witamy w krainie ChataGPT i innych takich.

Z punktu widzenia dzisiejszego czytelnika „Vahanara” jest jednak komiksem ciężkostrawnym. Mam na myśli sposób opowiadania historii. Nawet bardziej niż przegadana niż komiksy z lat 60-tych reprodukowane w „Marvel Origins”. Przyznam – nie czytałem jej za dzieciaka w oryginale. Wznowienie od „Kultury Gniewu” zabrałem na urlop, by zapoznać się z komiksem w „pięknych okolicznościach przyrody”. I robiłem kilka podejść. Komiks wymaga wiele skupienia od czytelnika. Być może rozpraszały mnie owe okoliczności przyrody, ale ciężko mi się to czytało. Dużo dymków narracyjnych, kwieciste dialogi, masa postaci o różnych – nierzadko podwójnych - rolach. Graficznie? Nic dodać, nic ująć. Jerzy Wróblewski w szczycie swojej formy. 


Znacznie bardziej przystępne dla formatu komiksowego jest natomiast opowiadanie „Najdłuższa podróż” zilustrowana przez Grzegorza Rosińskiego, do którego scenariusz napisali Ryszard Siwanowicz i Andrzej Sawicki. Tym razem zacznę od ilustratora. To „klasyczna” dla niego kreska z końcówki lat 70-tych, czyli z czasów gdy powstawał „Thorgal”. Jest prosto, czytelnie, zwięźle i... fajnie. Już na tym etapie nie ma się do czego przyczepić. 

Fabularnie też jest całkiem w porządku. Ekipa naukowców wyrusza w przeszłość, by sfilmować dinozaury. I podczas tej z pozoru rutynowej ekspedycji przeżywa masę przygód. Spotkania z gadami, awarie sprzętu i tym podobne historie. Jak na owe czasy coś intrygującego i nowego. Pokazującego, jak mogą wyglądać podróże do przeszłości. 


Dla mnie prawdziwą bombą jest natomiast opowiadanie zilustrowane przez Bogusława Polcha, czyli „Spotkanie”. Scenariusz do niego napisał „Ryszard Siwanowicz”. To krótka, kilkustronicowa historia o starciu dwóch obcych cywilizacji na Ziemi. Jeśli nie czytaliście, to nie będę Wam zdradzał fabuły. Ale jest to pomysł na tyle uniwersalny, że mógłby stworzyć podwalinę pod niejedną dzisiejszą historię S-F. Co ciekawe, jest to prawdopodobnie pierwszy komiks wydany w Polsce, gdzie w kadrze pojawiła się... goła dupa. Owo „zjawisko” pojawia się bowiem na ostatnim kadrze, gdzie młoda para w negliżu zostaje „sportretowana” w swoim domu.


Brać czy nie brać? No cóż, jest to klasyka polskiego komiksu S-F. Może momentami trochę infantylna, ale odzwierciedlająca ducha tego nurtu z przełomu lat 70/80-tych. Na pewno też po trosze intrygująca i zachęcająca do fantazjowania. Dla starszych czytelników takie wydanie kolekcjonerskie warte jest uwagi. Zwłaszcza, że znajdziecie tam ciekawe materiały dodatkowe, czyli artykuły o kondycji polskiego S-F końcówce PRL-u. Młodsi, jak wspomniałem we wstępie, powinni się chociaż zapoznać z klasyką polskiego komiksu science-fiction. Jeśli nie kupić, to przynajmniej wypożyczyć w bibliotece lub od kolegi/koleżanki. Warto.