To jeden z tych komiksów, które w późnym PRL-u miał chyba każdy zbieracz „historyjek obrazkowych”. Nic dziwnego, jego nakład był imponujący – pierwsze wydanie rozeszło się w 300 tys. sztuk, a drugie – w 200 tys. Łącznie do komiksiarzy trafiło więc pół miliona komiksów o Hernanie Cortezie. Miałem oba wydania, a z jednego zrobiłem sobie wersję „kolekcjonerską” – podkleiłem okładkę na gruby karton i z materiału dorobiłem grzbiet z tytułem.

Kiedy komiks trafił w moje ręce miałem około 10 lat. Szczerze mówiąc niewiele z niego rozumiałem, ale rysunki Jerzego Wróblewskiego analizowałem z najwyższą uwagą. Na ich podstawie uczyłem się rysować realistyczne twarze i rycerzy w strojach hiszpańskich konkwistadorów. Dziś po ponad trzech dekadach komiks trafił do mnie ponownie. Pięknie wydany przez wydawnictwo Ongrys. W twardej oprawie, z materiałami dodatkowymi – felietonem Macieja Jasińskiego zawierającym masę ciekawostek i dodatkowych plansz.

 „Hernan Cortez i podbój Meksyku” to komiks Stefana Weinfelda i Jerzego Wróblewskiego. Zgranego duetu, który w schyłkowym okresie PRL-u stworzył wiele komiksów dla młodzieży. Komiks powstał w latach 80-tych XX w. i prawdopodobnie początkowo miał trafić do Relaxu. Świadczy o tym narysowana przez Wróblewskiego winietka, w której miały być wpisywane numery rozdziałów. Ostatecznie jednak Relax upadł, a „Hernan” trafił do księgarni jako pełnoprawny album (w 1986 r.).


Tym razem zasiadłem już do lektury jako dojrzały czytelnik. Przeglądając komiks, wracają wspomnienia sprzed 30 lat. Niektóre kadry wryły mi się tak mocno w pamięć, że widzę je wyraźnie nawet gdy zamykam oczy. Rysunki Wróblewskiego są doskonałe – rysownik wyprzedził swoją epokę. „Hernan Cortez i podbój Meksyku” to jedno z jego najbardziej dopieszczonych dzieł. W zasadzie nie ma się do czego przyczepić – komiks jest pełen detali, idealnych proporcji, szczegółowych rysunków oręża, odzienia czy architektury. I to co mnie szczególnie cieszy – album nie jest przeładowany tekstem. Czyta się go naprawdę bardzo lekko.

Jako ciekawostkę warto dodać, że znajdziemy w nim też jeden kadr, którego nie było w wersji sprzed 30 laty. Chodzi o rysunek z wyrwanym sercem konkwistadora składanego w ofierze. W starej wersji było tam po prostu puste pole. Ongrys przygotował więc w pełni kompletną reprodukcję komiksu.


Kupiłem „Hernana Cortesa i podbój Meksyku” głównie po to, by uzupełnić braki w swojej kolekcji (starych wydań już nie mam). Nie sądziłem jednak, że taka „ramotka” ponownie sprawi mi kupę frajdy podczas lektury. I choć wcześniej nie tego nie planowałem, to zamierzam dozbierać pozostałe albumy Wróblewskiego wydane przez Ongrys. Dziś, po kilku dekadach, odbieram je zupełnie inaczej niż będąc młodym człowiekiem.

Mam dla Was jeszcze jedną ciekawostkę związaną z Cortesem. Wiecie, że to on sprowadził konopie indyjskie do Ameryki? Pisałem o tym niedawno w omówieniu komiksu „Trawka, czyli jak zdelegalizowano marihuanę”. Tekst znajduje się pod tym linkiem.