Noir Burlesque #1. Marini. Recenzja

Enrico Marini powraca na polski rynek komiksowy z nowym albumem: „Noir Burlesque”. Włoski artysta, którego niepowtarzalny styl mogliśmy podziwiać już wcześniej w takich seriach jak, „Cygan”, „Drapieżcy”, „Skorpion” czy „Batman – Mroczny książę z bajki”, tym razem przenosi nas do Los Angeles lat 50-tych XX wieku. W środowisko gangsterów, mafijnych porachunków, facetów w garniturach i pięknych kobiet. No i niesamowitych, klasycznych krążowników szos. 

Pisałem już na łamach bloga, że Marini należy do moich ulubionych artystów. Album „Noir Burlesque” jedynie utwierdza mnie w tym przekonaniu. Co tu dużo mówić – od strony wizualnej komiks jest przepiękny. Każdy kadr to prawdziwe, dopieszczone dzieło sztuki. Całość utrzymana jest w stylistyce noir. Dominują stonowane kolory - odcienie szarości, czerni i brązu. Wyróżniającym się akcentem jest czerwień. Artysta zastosował ją w przypadku niektórych elementów rysunków, takich jak włosy głównej bohaterki, szminka, krew, suknie, kolor auta czy… butelka z keczupem. 

Sama fabuła “Noir Burlesque” nie należy do przesadnie skomplikowanych. Jest to historia o niespełnionej miłości i trudnych moralnie wyborach. Główny bohater, niejaki Slick wraca po wojnie do Los Angeles. Facet w przeszłości parał się różnymi pracami i nie obca była mu współpraca z mafią. To typ nieco cynicznego twardziela, który ma niewiele do stracenia. Stoją przed nim dwa problemy. Pierwszy to dług wobec byłego pracodawcy. Drugi - utracona miłość. Kobieta, którą kocha - tancerka Caprice - nie czekała na niego, gdy ten wyruszył do Europy. Związała się z gangsterem, wobec którego Slick ma zobowiązania. Na co dzień kobieta występuje w knajpach dając popisy tańca burleski. Ale marzy jej się większa kariera. Los ponownie splecie drogi Slicka i Caprice. Co z tego wyniknie? A jakże! Kłopoty.

Komiks czyta się bardzo lekko. Artysta sprawnie operuje obrazem i dialogami. Te są oszczędne - pojawiają się tylko tam, gdzie muszą. Co ciekawe, w komiksie nie ma dymków z kwestiami narratora. Autor za pomocą kadrów nadaje tempo toczącej się akcji. Raz przyspiesza układając kilka szybkich obrazków pod rząd, by za chwilę spowolnić akcję dużym kadrem i zmusić czytelnika do chwili odpoczynku. Na szczególną uwagę zasługują duże - czasami obejmujące nawet dwie strony - obrazy. Są niczym retro fotografie przedstawiające nam Los Angeles z lat 50-tych. Klimat, który panuje w “Noir Burlesque” może zresztą przywodzić inne, warte uwagi dzieło popkulturowe. Mam na myśli komiksy “Blacksad” autorstwa duetu Juan Diaz Canales i Juanjo Guarnido.

Fanom twórczości Mariniego komiksu nie trzeba polecać. Wszystkich pozostałych zachęcam do sięgnięcia po album “Noir Burlesque”. To naprawdę kawał solidnej lektury. Dodatkową rekomendacją może być fakt, że Egmont wydał go w ramach linii “Plansze Europy”. Trafiają tu komiksy, które zyskały miano największych dokonań w europejskiej sztuce komiksowej i zostały wyróżnione prestiżowymi nagrodami. Wydany właśnie album “Noir Burlesque” to część pierwsza. Druga trafi prawdopodobnie na rynek w przyszłym roku.

***

[Współpraca reklamowa] Komiks otrzymałem od wydawnictwa Egmont w celu przygotowania recenzji. Wydawca nie ma wpływu na moją ocenę.