Jak pamiętacie z poprzedniej części „Conana Barbarzyńcy”, główny bohater zobowiązał się wobec Naru-Li dostarczyć miecz o nazwie Kieł Nocnej Gwiazdy do prawowitego właściciela. I o mało nie przypłacił tego życiem, kiedy nawiedzony oręż opętał jego myśli. Conan to jednak „facet pracujący, żadnej roboty się nie boi”. W komiksie „Kraina Lotosu” dostajemy więc kontynuację tego wątku i ciąg dalszy historii. Akcja rusza z kopyta już od pierwszych stron wciągając nas w wir opowieści.

Tym razem scenarzysta Jim Zub przenosi nas do starożytnej Krainy Lotosu, czyli Khitaju. Kraina ta znajduje się we wschodniej części kontynentu. Z grubsza można powiedzieć, że Khitaj jest mniej więcej odpowiednikiem średniowiecznej Japonii. Świadczą o tym stroje, budynki i ceremoniały panujące w tym kraju. Jeśli więc lubicie orientalne klimaty, to rysunki Cory'ego Smitha powinny nacieszyć Wasze oczy. 

Przygoda zaczyna się od mało komfortowej dla Cymmeryjczyka sytuacji. Poprzedni tom komiksu („Tygiel”) zakończył się w momencie, gdy Conan trafił w sidła khitajczyków. Straż cesarska ma odeskortować go do stolicy kraju przed oblicze samego władcy. Teoretycznie Conanowi ten kierunek odpowiada, bo właśnie tam powinien zostawić Kieł Nocnej Gwiazdy. W praktyce jednak jazda w klatce do przyjemnych nie należy. Khitaj targany jest jednak wewnętrznymi konfliktami. Zanim bohater trafi w miejsce docelowe, na drodze staną mu rebelianci oraz szlachta rządna przejęcia władzy. Tradycyjnie nie zabraknie magii, pięknych kobiet, wina, zjawisk nadprzyrodzonych, a nawet – ku uciesze piszącego te słowa – nagłych i niespodziewanych zwrotów akcji.

Nie mogę powiedzieć, bym się nudził czytając „Krainę Lotosu” - Jim Zub sprawnie opowiada swoją historię. Każdy z przedrukowanych tu zeszytów kończy się mniejszym lub większym cliffhangerem. Z reguły takie zbiorcze tomiki czytam sobie na raty – lubię dawkować sobie lekturę po jednym zeszycie. Tu złapałem się na tym, że połykam jeden za drugim. W sumie pochłonąłem komiks w kilkadziesiąt minut. Nie dlatego, że jest to jakaś wybitnie skomplikowana historia. Co to, to nie. To stary dobry Conan w nowoczesnym, dynamicznym wydaniu. Leją się ile wlezie, krew tryska strumieniami, a kości pękają pod naporem żelastwa. Mimo tego, opowieść czyta się lekko, a dzięki ciekawym zwrotom akcji - z zainteresowaniem. 

Od strony graficznej jest bardzo dobrze. Smith ma ciekawą, realistyczną kreskę. Ale nie on sam odwalił całą wizualną robotę – tusz kładli Roberto Poggi i Oren Junior. Na szczególne uznanie zasługuje moim zdaniem kolorysta tej opowieści – Israel Silva. Fantastyczne kolory w połączeniu z kredowym papierem naprawdę cieszą oko.

Do albumu dołożono jeszcze kilka krótszych opowieści. Niektóre są kontynuacją khitajskiego wątku, inne zostały zupełnie wyrwane z kontekstu i przenoszą nas do innych krain i ram czasowych. Oczywiście nadal głównym bohaterem pozostaje Conan. U jego boku pojawia się m.in. Belit, kochanka, z którą Cymmeryjczyk zdobywał morza i oceany. Rysują różni artyści, spośród których najbardziej przypadł mi chyba do gustu nieco europejski styl Paula Davidsona w krótkiej historyjce „Cywilizowany człek” (opowieść dzieje się po wydarzeniach z „Córki Lodowego Olbrzyma”). 

Reasumując mogę powiedzieć, że „Kraina Lotosu” to jeden z lepszych komiksów wydanych do tej pory w ramach marvelowskiej linii „Conana Barbarzyńcy”. Polecam, ale miejcie na uwadze, że ja jestem fanem tego nieokrzesanego osiłka. Łykam historię z Conanem jak młody pelikan. Na Croma, oby więcej takich opowieści!

***

[Współpraca reklamowa] Komiks otrzymałem od wydawnictwa Egmont w celu przygotowania recenzji. Wydawca nie ma wpływu na moją ocenę.