W moich wędrówkach po krainie komiksu zawitałem na planetę zwaną Pandarwia. Oczywiście nie sam – wraz ze Stormem, Rudowłosą i ich nowym czerwonoskórym przyjacielem. Przed Wami tom 6 kosmicznej epopei – agregujący dwa komiksy: „Labirynt Śmierci” i „Siedmiu z Aromatery”. Pierwszy z omawianych komiksów był już wydany w Polsce nakładem Fantastyki w latach 90-tych i kontynuuje wątki rozpoczęte w tomie 5.

Storm w poszukiwaniu Rudowłosej dociera do pałacu Marduka, teokratycznego władcy Pandarwii, gdzie wszczyna małą rewolucję. Wraz z uciekinierami trafiają do tytułowego labiryntu śmierci. Czyli labiryntu, z którego nikomu nie udało się uciec. Jak nietrudno się domyślić, Stormowi się to udaje (bo w końcu są przecież kolejne tomy :-) ).

Bohaterowie trafiają w końcu do miasta Aromatera, gdzie Storm niechcący staje się jednym z oczekiwanych przez lud wybrańców. Nawiasem mówiąc, bardzo podobny wątek znajdziemy w 3 tomie Thorgala – mowa o pamiętnym naszyjniku, który zerwała Aaricia z wioskowego totemu. Tu artefaktem jest natomiast wyciągnięty ze skały miecz. W efekcie Storm przemieniony w golema wplątuje się w konflikt między braćmi władającymi Aromaterą, a na ratunek rusza mu Rudowłosa. Tyle tytułem fabuły.

Przygody Storma są specyficznym komiksem. To kosmiczna epopeja łącząca różne gatunki – od fantasy przez science-fiction po space operę. Wykreowane przez autorów światy przekraczają utarte granice i style. Autorzy za nic mają prawa fizyki, naginając je do granic możliwości. Ale między innymi na tym właśnie polega fenomen cyklu – jest nieprzewidywalny i rzuca nas w najbardziej niesamowite zakątki wszechświata. Nie sposób przy tym nie wspomnieć o genialnych, hiperrealistycznych rysunkach Dona Lawrence’a, które są znakiem rozpoznawczym serii. Dla mnie jest to pozycja obowiązkowa na półce.