Jeremiah #26. Port cieni. Hermann. Recenzja komiksu


No i doczekaliśmy się nowego “Jeremiaha” od Wydawnictwa Elemental. A w zasadzie dwóch, bo w ostatnich tygodniach firma złapała wiatr w żagle i wypuściła na rynek dwa albumy. Kiedy piszę ten tekst w księgarniach dostępna jest już kolejna część - “Elsie z ulicy” (#27). A na nowy rok zapowiedziano kolejne tomy. Zacieram łapki z niecierpliwością.

“Port cieni” to 26-ta część słynnej sagi Hermanna Huppena o dwóch kumplach przemierzających postapokaliptyczne Stany Zjednoczone. Obok tytułowego “rycerskiego” Jeremiaha, mamy do czynienia z nieco nieokrzesanym awanturnikiem - Kurdym. W pierwszych albumach obaj panowie poruszali się z reguły konno (a Kurdy na oślicy), ale ostatnio przesiedli się na motocykle. I tak jeżdżą za chlebem od wioski do wioski, od miasta do miasta pakując się w kolejne tarapaty. Nie inaczej jest i tym razem.

Złośliwi mogliby powiedzieć, że każdy tom Jeremiaha ma podobny scenariusz. Bohaterowie przybywają w określone miejsce, gdzie wdają się w konflikt z lokalną społecznością. Z reguły kryje się tam jakaś mniejsza lub większa tajemnica, nie brakuje czarnych charakterów i poturbowanych przez los nieszczęśników. Jak nie walczą z korporacjami, to z lokalnymi watażkami czy religijnymi fanatykami. I w sumie ci złośliwcy mieliby po części rację. I co więcej - w “Porcie cieni” ten scenariusz ponownie się sprawdza. Cóż jednak z tego, skoro lektura każdego albumu niezmiennie przynosi nam frajdę?

Tym razem Jeremiah i Kurdy przybywają do zasnutego mgłą miasteczka. Okazuje się, że jest ono nawiedzane przez tajemniczy statek. Społeczność podporządkowana jest ślepo lokalnemu pastorowi, który trzyma ją w ryzach dzięki religii i surowym nakazom (coś na kształt Mormonów). Sceptyczni wobec nawiedzeń Jeremiah i Kurdy - jak zwykle przez przypadek - wkręcają się w kolejną awanturę.

Hermann Huppen, używający pseudonimu artystycznego Hermann, jak zwykle mistrzowsko buduje klimat opowieści. Jest tajemnica, przygoda i oczywiście akcja. Zachowane jest odpowiednie tempo. Komiks nie ma dymków narracyjnych, ale nie przeszkadza to autorowi komentować pewnych spraw społecznych. Na przykład krytykować szkodliwego wpływu fanatyzmu religijnego czy wyrażać sprzeciwu wobec przemocy dotykającej słabsze jednostki. W wykreowanym przez niego brutalnym świecie dobro nie zawsze zwycięża, a finał miewa słodko-gorzkie zakończenie. Autor wydaje się jednak daleki od moralizowania - jest jedynie “obserwatorem” bieżących wydarzeń. 

W warstwie graficznej nie ma eksperymentów. Jeśli znacie wcześniejsze dokonania Hermanna, to “Port cieni” nie będzie dla Was zaskoczeniem. Albo się Wam spodoba, albo nie. Autor ma specyficzną kreskę, a stworzone przez niego postacie wydają się często po prostu “brzydkie”. Tak jak brzydka jest Ameryka po kataklizmie. Jako ciekawostkę warto dodać, że wiele albumów “Jeremiaha” utrzymano w określonej tonacji kolorystycznej. W “Porcie cieni” są to głównie odcienie szarości, bieli i czerni. Kontrastuje z nimi jedynie czerwona koszula głównego bohatera. Gdzieniegdzie przebija się kolor niebieski.

“Port cieni” trzyma poziom i z pewnością nie zawiedzie fanów serii. Mamy tu wszystkie elementy, które lubimy i które sprawdzają się w dobrze opowiedzianych historiach sensacyjnych. Polecam i szykuję się do lektury kolejnego albumu.