Baltimore #2. Mike Mignola i Christopher Golden. Recenzja komiksu

Ciąg dalszy przygód Lorda Baltimore’a. Tym razem jednak nieustraszony pogromca wampirów nie działa już w pojedynkę. Zebrał drużynę i rusza na poszukiwanie legendarnego Czerwonego Króla. Powieść traci swój kameralny charakter, robi się bardziej widowiskowo. Ale czy to lepiej?

“Baltimore” to historia osadzona poza głównym uniwersum “Hellboya” kreowanym przez Mike’a Mignolę, ale w oczywisty sposób czerpiąca z niego wiele inspiracji. Mamy więc akcję osadzoną na Starym Kontynencie, nawiązania do naszego folkloru, strachów i historii. Tom pierwszy opowieści wykreowanej przez Mignolę i Christophera Goldena pokazał nam alternatywną wersję Europy po I Wojnie Światowej (wówczas zwanej jeszcze Wielką Wojną). Według scenarzystów konflikt obudził pradawne zło, a jego emanacją stała się plaga wampiryzmu. 

W pierwszym tomie historii główny bohater - pokiereszowany Lord Henry Baltimore ścigał jednego z pradawnych wampirów, niejakiego Haigusa. Zadanie komplikowała mu depcząca po piętach Inkwizycja, a szczególnie jeden z jej przedstawicieli. Okazało się jednak, że wampiryzm to tylko przygrywka do eksplozji prawdziwego niebezpieczeństwa, które ma spłynąć na Świat. Mroczne siły chcą bowiem przywołać Czerwonego Króla, ucieleśnienie zła wszelakiego, które miałoby zawładnąć Ziemią. W drugim tomie opowieści o Baltimore obserwujemy jego krucjatę przeciwko czerwonym kultystom i śledztwo prowadzone przez przyjaciół lorda, mające odkryć legowisko pradawnego zła.

Pierwszy tom opowieści o Baltimore miał zdecydowanie bardziej kameralny charakter. Główny bohater włóczył się po różnych lokacjach, szukając tropów swojego adwersarza. Opowieść skupiała się w głównej mierze na jego przygodach podczas eksploracji Starego Kontynentu. Przemierzał opuszczone miasteczka, wsie i stare klasztory. Tom drugi ma zgoła inny klimat. Poprzez wprowadzenie do fabuły większej liczby postaci, historia rozbija się na kilka opowieści toczących się równolegle, pokazujących nam losy towarzyszy Baltimore’a. 

W drugim tomie opowieści główny bohater kompletuje drużynę, która pomoże mu ocalić Świat. To barwna gromada, na którą składa się zbieranina różnych osobowości i odmiennych charakterów. Co więcej, w jej skład wchodzi nawet jeden z inkwizytorów, przedstawiciel instytucji szczególnie znienawidzonej przez Baltimore’a. Akcja przenosi nas w kilka lokacji - od Włoch przez Estonię po Turcję. Ekipa podąża tropem kultystów Czerwonego Króla, starając się pokrzyżować plany wezwania demona na świat.

Drugi tom opowieści o Henrym Baltimore to już zupełnie inna opowieść od “jedynki”. We wstępie do komiksu napisanym przez Christophera Goldena możemy przeczytać, że autorzy chcieli rozbudować wykreowany świat i nadać mu głębi. W rzeczywistości jednak - w mojej opinii - pozbawili go głównych atutów, jakimi cechowała się pierwsza część historii. Mroku, niepewności, niepokoju i beznadziei. 

Do rysowników - obok Bena Steinbecka - dołączyli jeszcze Peter Bergting i Dave Stewart. Ich kreska odbiega już znacznie bardziej od stylu Mignoli, za jaki chwaliłem Steinbecka. Owszem, utrzymano podobną konwencję, ale na pierwszy rzut oka widać, że jest inaczej. 

“Baltimore” tom drugi to w mojej opinii pozycja słabsza od jedynki (ale nie całkiem słaba). Na ocenę tę wpływa ogólny odbiór opowieści i pozbawienie jej tego specyficznego klimatu z “jedynki”. Owszem, to nadal przyzwoity komiks utrzymany w klimatach krwistego horroru. Ale stawiający inaczej akcenty i eksponujący zupełnie inne motywy. Jest tu kilka bardzo dobrych momentów, jak chociażby rozdział “Puste groby”. Mam jednak wrażenie, że to w zasadzie odcinanie kuponów od bardzo dobrej części pierwszej. W mojej opinii rozszerzanie uniwersum nie wyszło akurat tej pozycji jakoś szczególnie na dobre.