Aldebaran Leo

W październiku nakładem wydawnictwa Egmont ukazał się komiks “Powrót na Aldebarana”. Zdecydowałem, że zanim go kupię przeczytam poprzednie części gwiezdnej sagi napisanej przez Luiza Eduarda De Oliveirę, tworzącego pod pseudonimem Leo. O ile bowiem z “Aldebaranem” miałem już styczność przed laty, to pozostałe albumy będą dla mnie czymś nowym. A nadarzyła się okazja - udało mi się wyhaczyć na aukcji wydania z 2009 roku w całkiem niezłej cenie.

Dla przypomnienia dodam tylko, że pierwsze tomy “Aldebarana” ukazały się początkowo nakładem wydawnictwa Siedmioróg. Potem wznowił je zbiorczo  Egmont w tzw. “kieszonkowej edycji” (to właśnie ją udało mi się kupić), a następnie odświeżył w dużych albumach w 2019 roku. Kontynuacjami “Aldebarana” są serie komiksowe: “Betelgeza”, “Antares”, “Ocaleni” oraz wydany właśnie “Powrót na Aldebarana”.

Sam Aldebaran jest najjaśniejszą gwiazda w gwiazdozbiorze Byka, oddaloną około 67 lat świetlnych od Słońca. Według scenarzysty, dookoła niego krąży planeta Aldebaran 4, którą Ziemianie odkryją w 2047 roku. W 2055 roku astronauci potwierdzą, że planeta posiada sprzyjające warunki do kolonizacji i od tego momentu będzie nazywana po prostu  Aldebaranem. W 2079 roku zostanie tam założona pierwsza ludzka osada, z którą niestety urwie się kontakt na co najmniej 100 lat. Historia opowiada właśnie o losach potomków pierwszych kolonistów.

Wraz z utratą łączności z Ziemią koloniści zostaną odcięci od nowoczesnych technologii. Stworzą miasta i osady na wzór XXI modły, organizując życie społeczne i polityczne według utartych schematów. Ich życie nie będzie zakłócane przez szalonych mutantów czy kosmiczne stwory. Będą żyć spokojnie parając się polowaniami, łowiectwem czy rolnictwem. Oczywiście w warunkach aldebarańskich, czyli w styczności z egzotyczną florą i fauną. 

Młodzi będą żyć marzeniami o dobrej pracy w stolicy i borykać się z typowymi dla nastolatków rozterkami. W tych okolicznościach poznamy głównych bohaterów - m.in. Marca i Kim. Beztroska potrwa jednak tylko do czasu. Pewne wydarzenie zmuszą młodych do opuszczenia rodzinnych stron i wyruszenia w epicką przygodę najeżoną licznymi niebezpieczeństwami. Razem z bohaterami będziemy z zapartym tchem rozwiązywać tajemnicę planety i zamieszkujących ją stworzeń.

A owe niebezpieczeństwa nie będą wynikały tylko z kontaktu z przyrodą planety. Brazylijczyk Leo przemycił tu sporo wątków politycznych, które są owocem jego życiowych doświadczeń. Wychowany w czasach dyktatur wojskowych pokazuje na kartach komiksu z jakimi konsekwencjami musi borykać się społeczeństwo poddane autorytarnym rządom. To m.in. nakaz rodzenia dzieci w celu zachowania ciągłości rasy ludzkiej w kosmosie, prześladowanie wolnej prasy, zakaz słuchania muzyki i inne tego typu absurdalne wytyczne. 

Mocą albumu jest wykreowany w głowie scenarzysty fantastyczny świat. Mamy tu nieznane gatunki przyrody i dziwaczne zwierzęta, z których wiele obdarzonych jest wysoką inteligencją. Przewracając każdą kolejną stronę komiksu możemy spodziewać się dosłownie wszystkiego. Na przykład stworów mutujących w anteny przekazujące fale radiowe. Na pierwszy rzut oka brzmi to absurdalnie, ale autor przekonuje czytelnika, że jest to możliwe. 

Miks tych wszystkich elementów przykuwa naszą uwagę i nie pozwala oderwać się od lektury. Dodatkowa w tym zasługa rysunków, które w drobiazgowy sposób przedstawiają florę i faunę Aldebarana. Ilustracje Leo są dość sterylne, bez nadmiernej ekspresji. Momentami nawet nieco za płaskie (brak wyraźnego cieniowania). Całość utrzymana jest w jasnej (słonecznej) kolorystyce. Mi jego styl przypadł do gustu.

Komiks nie jest jednak pozbawiony wad. Kiedy biorę się za lekturę, dużą wagę zwracam na proporcje między rysunkami a tekstem. Komiks Leo w mojej opinii jest zdecydowanie przegadany. Całe bloki narracyjnego tekstu i sztywnych dialogów po pewnym czasie zaczynają męczyć. Zwłaszcza w momentach dywagacji na temat miłosnych rozterek bohaterów. Dodatkową bolączką w moim przypadku był wspomniany wyżej “zeszytowy format” komiksu, w którym czcionka jest zdecydowanie za mała. Jeśli będziecie planować zakup, celujcie w duży format albumowy (z 2019 r.).

Inną kwestią są irytujące momentami uproszczenia fabularne i “drogi na skróty”. Ot, na przykład umęczeni rozbitkowie idą plażą znikąd nie widząc ratunku. Sytuacja jest beznadziejna. Nagle na odludziu spotykają latarnię morską obsługiwaną przez babunię. Owa babunia przyjmie ich z otwartymi rękami, nakarmi ciastem, pozwoli wypocząć i znajdzie w szafie ubrania szyte na miarę nastolatków. I problem rozwiązany. Może się czepiam, ale tego typu uproszczeń jest tu sporo.

Leo ma też specyficzne podejście do tematyki seksu. Bohaterowie spotykają na swojej drodze osoby, z którymi dość szybko lądują w łóżku (głównie Marc). Właściwie sporo w tym komiksie lekkiej erotyki, beztroskiego rozbierania się i pokazywania cycków. Pewne zniesmaczenie może wywołać wątek muzyka, który dobiera się do 13-letniej Kim. Ale może takie są realia na Aldebaranie - planecie odciętej od cywilizowanej Ziemi, której włodarze kładą wszystkim do głów, że podstawową rolą kobiety jest zapewnienie ciągłości rasy ludzkiej. Nie wiem, nie znam się ;) 

Co by jednak nie mówić “Aldebaran” hipnotyzuje. Wciąga od pierwszych stron i nie pozwala oderwać się od lektury. Krótko mówiąc jest to jeden z najlepszych komiksów SF, z którymi miałem do tej pory do czynienia. Cieszę się, że przede mną “dziewicza” lektura kolejnych albumów spod pióra tego artysty. Biorę się za “Betelgezę” i pewnie wkrótce podzielę się z Wami swoimi wrażeniami.