Kolejny album ze “Świata Akwilonu” poświęcony jest czarnym elfom. To istoty, które szkolone są na bezwzględnych zabójców do wykonywania misji specjalnych. Opowieść skupia się na jednym z nich o imieniu Gaw-Yn. Jej napisania podjął się sam Christophe Arleston - twórca krainy Troy (tej od Lanfeusta).

Jak wiecie Świat Akwilonu zamieszkują różne rasy. Nie są one jednolite nawet w obrębie jednego gatunku. Jak zdążyliśmy się już dowiedzieć, samych elfów jest “kilka kolorów”. Tym razem historia skupia się na ich czarnych współplemieńcach. Choć ku zaskoczeniu czytelnika - jej głównym bohaterem jest niebieskoskóry Gaw-Er (który później zmieni imię na Gaw-Yn). W przypadku czarnych elfów kolor odzwierciedla bowiem ich zawód - są to zabójcy. 

Wspomniany Gaw-Er, należący do wodnych elfów (stąd jego niebieski kolor skóry), zostaje przekazany na nauki do cytadeli Slurce. Trafiają tam osobniki, które wykazują pewne szczególne cechy charakteru. Tak zaczyna się opowieść o jego szkoleniu, ciekawości świata i konsekwencji wiążących się z pewnymi wyborami. Fabularnie komiks może Wam przypominać inną historię z tego cyklu, mianowicie komiks o krasnoludzie Ordo. On również trafił pod skrzydła opiekunów, którzy mieli wyszkolić go na zabójcę.

Historia Gaw-Yna jest ciekawa, ale przyznam, że nieco uwierała mnie ta “wtórność” pomysłu na scenariusz. Do tej pory wszystkie albumy ze Świata Akwilonu eksploatowały różne motywy fabularne. W tym przypadku możemy odnieść wrażenie swoistego deja-vu. Opowieść ratują jednak inne wątki, między innymi te pokazujące bezwzględność świata czarnych elfów czy nieuchronność ich przeznaczenia. 

Za scenariusz odpowiada tym razem Christophe Arleston. Jego nazwisko może być Wam znane z innego cyklu fantasy - Świata Troy. Seria ta, wraz z jej pobocznymi spin-offami, została wydana przez Egmont. Warto tu zwrócić uwagę na pewną ciekawostkę. Komiksy tworzone przez Arlestona w ramach cyklu Troy (nie biorąc pod uwagę integrali) liczą po 45 stron, więc są o kilka stron krótsze niż obecny standard frankofoński. I tak jest też w przypadku tomu piątego cyklu Elfy. To najkrótszy album wydany do tej pory w ramach serii.

Za rysunki odpowiada z kolei Ma Yi. Nazwisko to niestety niewiele mi mówi, ale nie ma to większego znaczenia. Od strony graficznej komiks prezentuje się dobrze. Wpisuje się bowiem w przyjęty dla serii kanon. Rysunki są poprawne, ładne, charakterystyczne dla frankofońskiego fantasy.

Trochę pomarudziłem na wtórność scenariusza, ale nie zmienia to faktu, że to i tak całkiem niezły komiks. Czyta się go lekko i z przyjemnością. Nie jest przeładowany tekstem, charakteryzuje się dynamiką i wartką akcją. Czytelnika może zafascynować tajemniczy świat czarnych elfów i brutalny proces ich szkolenia. Wspomniane “brakujące” kilka stron można by jeszcze wykorzystać na dokończenie historii Gaw-Yna. Ta bowiem wskazuje, że scenarzyści nie postawili jeszcze kropki. Być może znajdzie ona zakończenie w kolejnych częściach cyklu.