Catwoman – Samotne miasto

„Catwoman – Samotne miasto” to produkcja DC oznaczona logotypem „Black Label”. Jak dobrze wiecie, w ramach tego imprintu wydawane są pozycje dla dorosłego czytelnika, które nie łapią się do  głównego kanonu opowieści o superbohaterach. Nie inaczej jest i w tym przypadku. Historia skupia się na Selinie Kyle, która po 10 latach odsiadki wychodzi na wolność. Gotham nie jest już jednak tym miastem, które zapamiętała z ostatnich dni wolności.

Metropolią rządzi Harvey Dent (Two Face), który przekonał wszystkich, że jego podwójne życie to mało ważny epizod z przeszłości. Jego główną polityczną oponentką jest poruszająca się na wózku inwalidzkim Barbara Gordon. Batman, Robin, komisarz Gordon i wiele innych postaci już nie żyje. Jest to następstwo głośnego wydarzenia okrzykniętego Nocą Błazna (domyślacie się już, kto za tym stał). Nie tylko Harvey przeszedł na dobrą stronę mocy. Swoje – tym razem w miarę legalne – imperium buduje Oswald Cobblepot (Pingwin). A sama Selina jest już dojrzałą kobietą, dobrze po pięćdziesiątce. Ma to swoje konsekwencje – nie jest już tak sprawna jak wcześniej i zmaga się z różnymi dolegliwościami.  


Gotham jest obecnie bezpiecznym miejscem. Ale niestety miastem policyjnym, które może wpisywać się w orwellowskie klimaty. Po ulicach chodzą uzbrojeni bat-policjanci, Harvey nie waha się wprowadzać godziny policyjnej, społeczeństwo jest kontrolowane przez różnego rodzaju gadżety elektroniczne. Dla kogoś kto ostatnią dekadę spędził za kratkami, trudno się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Selina decyduje się jednak na ostatni skok. I kompletuje grupę, która pomoże jej dowiedzieć się czym lub kim jest „Orfeusz”. To ostatnie hasło rzucone przez Bruca Wayne przed jego śmiercią. Tak w skrócie przedstawia się fabuła komiksu.

Autorem opowieści jest niejaki Cliff Chiang. To on napisał scenariusz do czterotomowej historii („Catwoman: Lonley City #1-4”), zilustrował ją i nałożył kolory. Jego twórczość nie była mi wcześniej znana, choć z materiałów dodatkowych dowiedziałem się, że odpowiada też m.in. za „Wonder Woman” czy „Paper Girls”. Teraz jednak wiem, że nazwisko to zapadnie mi w pamięci. Komiks jest bowiem w mojej opinii bardzo dobry. Choć nigdy za specjalnie nie interesowałem się Catwoman, a telenowela  Toma Kinga w ramach New DC po prostu mnie zmęczyła, to mogę powiedzieć, że „Samotne miasto” to jeden z ciekawszych komiksów, jakie miałem okazję ostatnio przeczytać. Akapit wyżej przywołałem twórczość Orwella, ale to niejedyny autor, z pracami którego kojarzy mi się ten komiks. Przywołałbym tu też „Mrocznego Rycerza” Franka Millera. Podobny klimat i sposób opowiadania historii.

Fabuła komiksu rozwija się nieśpiesznie. Selina wraca do miasta, odnawia stare kontakty i orientuje się w ogólnej sytuacji. Czytelnik nie nudzi się jednak ani przez chwilę – autor w ciekawy sposób pokazuje relacje między bohaterami. Jest tu miejsce na nostalgię, humor a nawet romans. Między bieżącymi wydarzeniami, wracamy też do scen z przeszłości i Nocy Błazna. I choć początkowo możecie czuć się zdezorientowani w aktualnej sytuacji, to po kilku stronach wszystkie puzzle wskakują na swoje miejsce, a komiks robi się coraz ciekawszy. To co ważne (przynajmniej z mojego punktu widzenia) – komiks nie jest przegadany. Dymki i ramki narracyjne są oszczędne, ale autor umiejętnie zmieścił tam to co jest najważniejsze do przekazania słowem pisanym.

Warstwa wizualna też nie powinna nikomu sprawić zawodu. Powiedziałbym, że to raczej klasyczna, oszczędna kreska – bez zbędnych wygibasów czy nadmiernego operowania cieniem (co więcej – niczym w „Przygodach Tin Tina” tego cienia w zasadzie tu nie ma) Autor w bardzo fajny sposób oddaje aparycje poszczególnych postaci występujących w komiksie. Po Catwoman widać, że ma już zmarszczki i siwą grzywkę, a wydaje się, że Poison Ivy nabrała kilka dodatkowych kilogramów (co nie zmienia faktu, że nadal jest  przeurocza!). Co ciekawe, zmienił się też strój Seliny. Zamiast obcisłego kostiumu nosi teraz szeroką bluzę z kapturem i wygodne „adidasy”. Maska z uszami oczywiście pozostała na swoim miejscu :)

Dwa słowa o formacie komiksu. Oczywiście album został wydany porządnie – jak to na standardy Egmontu przystało. Gruba okładka, kredowy papier i alternatywne okładki pod koniec albumu. A także kilka zdań Chrisa Conroya (redaktora) oraz szkice Cliff Chianga. Sam komiks jest w powiększonym formacie – takim samym jak został wydany „Joker. Zabójczy uśmiech”.

Generalnie „Samotne miasto” to w mojej opinii pozytywne zaskoczenie. Nie znałem komiksu, nie znałem autora, nie spodziewałem się zbyt wiele, ale zaskoczyłem się na plus. Zmęczony standardową „zeszytową superbohaterszczyzną” dostałem album z alternatywną, bardzo dobrą historią. To jedna z tych opowieści, które chcę mieć na swojej półce i na pewno kiedyś jeszcze do niej wrócę. Polecam!

[Współpraca barterowa. Komiks otrzymałem bezpłatnie od wydawnictwa Egmont. Wydawca nie ma wpływu na moją ocenę].