Przed Wami kolejny komiks mistrzowskiego duetu René Goscinny & Albert Uderzo. Komiks, który ma na karku bez mała 50 lat. I co ciekawe, prawie w ogóle się nie zestarzał. Jest to lekka humorystyczno-przygodowa lektura, którą można polecić zarówno najmłodszym czytelnikom, jak i tym którzy młodzi są już tylko duchem. Opowiedziane tu historie mają na tyle uniwersalny charakter, że będą bawić i za kolejne 50 lat. Ale po kolei.

„Beniamin i Beniamina” to komiks o przygodach dwójki sympatycznych bohaterów, którzy co rusz pakują się w tarapaty. A to zostają przez przypadek posądzeni o terroryzm, a to wplątują się w konflikt między sektami Dzidźjów i Bohbasów, a to pomagają szalonemu wynalazcy uporać się z lewitującymi przedmiotami czy też otrzymują „w spadku” ranczo w Ameryce, do którego pretensje roszczą sobie inne osoby. Z komiksu jasno nie wynika jaka relacja łączy parę. Czy są rodzeństwem czy może partnerami. Śpią jednak w osobnych pokojach, co mogłoby wskazywać na to pierwsze. Nie zmienia to jednak faktu, że razem potrafią sprytnie uporać się z największymi problemami.


„Beniamin i Beniamina” to kolejny tom wydany przez Egmont w ramach serii przedstawiającej polskim czytelnikom mniej znane komiksy Goscinnego i Uderzo. Po raz pierwszy w jednym albumie zebrano cztery pełnometrażowe opowieści o przygodach dwójki urwisów („Powietrzni rozbitkowie”, „Leć, Ptaszynko!”, „Wielki Dzidźja” i „Beniamin i Beniamina u kowbojów”). Co ciekawe, to jednak nie Goscinny i Uderzo wykreowali te postacie. Przejęli je od innego rysownika i okrasili swoim charakterystycznym humorem. Dzięki temu fani Asteriksa czy Umpa-py mogą się czuć jak u siebie w domu.

Komiks jest dynamiczny i lekkostrawny. Wydaje mi się, że nawet jest mniej przegadany niż inne dzieła francuskich artystów. Może to wynikać z faktu, że powstał w latach 50-tych XX wieku, jeszcze zanim powstały inne (dziś już kultowe) komiksy obu panów. Czyli w okresie, gdy twórcy jeszcze się docierali. Mniej tu jest gry słów i zabaw w skojarzenia, tak charakterystycznych chociażby dla „Asteriksa”. Choć skłamałbym, gdybym powiedział, że ich tu nie ma. Uważne oko dostrzeże też zalążki pewnych gagów, które znalazły swoją pełną emanację w późniejszych pracach. Jak chociażby „kołowrotek” kręcony palcem przy skroni przez Beniaminę jako forma dezaprobaty czy też charakterystyczne dla Galów powiedzonko „Powariowali ci…!”.

Atutem polskiego wydania są obszerne materiały dodatkowe (30 stron!) stanowiące prawdziwą skarbnicę ciekawostek na temat twórczości obu artystów. Dowiemy się z nich m.in., że początki ich pracy nie były usłane różami. Łapali się każdej chałtury, robili komiksy i reklamy na zamówienie, tracili pracę, a nawet byli zagrożeni całkowitym wyrugowaniem z branży komiksowej. Nie było im lekko, a na swój status w pełni sobie zasłużyli ciężką pracą. 


Wydawca dołożył do albumu także dodatkowe komiksy opowiadające o rodzinie Baranków (później przechrzczonych na rodzinę Odrzecznych). Co ciekawe, to na łamach tej serii ukazującej się regularnie w periodykach zastosowano tak dziś powszechny w popkulturze product placement. W każdym odcinku w jakimś kadrze pojawiał się szampon „Petrole Hahn”. A to w szafce w łazience, a to na plakacie przyklejonym do miejskiego muru, a to na ostatniej stronie gazety czytanej przez dziadka Odrzecznego. Nienachalnie, z wyczuciem smaku. Dziś tego typu zagrania – znacznie mniej subtelne - są już na porządku dziennym w serialach czy filmach. 


„Beniamina i Beniaminę” z czystym sercem mogę polecić każdemu fanowi twórczości Goscinnego i Uderzo. Ale nie tylko. Jest to komiks na tyle ponadczasowy i zabawny, że powinien spodobać się każdemu czytelnikowi lubującemu się we frankofońskich seriach humorystycznych. Nie znając wcześniej tej pozycji, nie spodziewałem się po niej zbyt wiele. I był to mój błąd. Nazwiska obu autorów są bowiem niczym znak jakości dobrego humoru.

Egzemplarz recenzencki komiksu otrzymałem od wydawnictwa Egmont.