Tym razem drużyna Batmana mierzy się z wirusem FOMO, który zaatakował mieszkańców Gotham. FOMO jest skrótem od angielskich słów fear of missing out i oznacza lęk przed wypadnięciem z obiegu. Nowy komiks wydany przez Egmont jest wstępem do gry o tym samym tytule. W grę nie grałem, więc oceniam ten komiks jako osobną pozycję. Jak wypada?

Akcja komiksu dzieje się na dwutorowo – współcześnie i w połowie XIX wieku. Rycerze Gotham (czyli Batman i ferajna) mierzą się z tajemniczym wirusem, który zaatakował mieszkańców miasta. Ludzie wpadają w obsesyjny szał, by nadążyć za różnymi współczesnymi trendami. Na przykład atakują salony z nowoczesnymi autami i oblegają galerie handlowe. Pierwszym podejrzanym staje się Strach na Wróble, który ma skłonność do rozpylania różnego rodzaju toksyn. Czy rzeczywiście macza w tym palce?

Zanim poznacie odpowiedź na to pytanie, akcja przeniesie Was do XIX wieku, gdzie będziecie mogli obserwować zmagania tajemniczego bohatera o pseudonimie Runaway. Staje on w obronie uciśnionych mieszkańców Gotham i okolic. Jak się okazuje, także i w latach 50-tych XIX wieku ludzie zapadają na tajemniczą chorobę, która prowadzi do zgonów. Problem w tym, że niektórzy nie chcą leżeć spokojnie w grobach i wracają jako zombie do świata żywych. Czy te dwie epidemie coś łączy?

Tu powiem „stop” i nie będę Wam zdradzał więcej szczegółów z fabuły, żeby nie psuć zabawy płynącej z lektury. Albumik nie jest bowiem przesadnie gruby - liczy około 150 stron. Agreguje zeszyty „Batman: Gotham Knights – Gilded City” #1–6. Jeśli chodzi o technikalia, to scenarzystą jest Evan Narcisse, który pracuje w Brass Lion Entertaintment. Z jego bio wynika, że ma doświadczenie w pracach m.in. nad komiksami, grami i filmami. Za warstwę graficzną odpowiada z kolei artysta podpisujący się jako Abel. Jest ona nowoczesna, wpisująca się w obecne standardy amerykańskich komiksów. Po prostu solidna rzemieślnicza robota, której w zasadzie nic nie można zarzucić.


W mojej ocenie komiks nie jest jednak niczym wybitnym. Co prawda nie przynosi zawodu, ale też nie wyrywa z kapci. Ot, takie przeciętne czytadło. Dostarcza lekka rozrywkę, porusza kilka niecodziennych dla komiksów wątków (m.in. wspomniane FOMO czy homoseksualizm), nawiązuje do współczesnej mitologii Batmana (jest Trybunał Sów i Szpony), czy historii Gotham. Powiem nawet, że te retro-wydarzenia wydały mi się nawet ciekawsze niż akcja dziejąca się w XXI wieku. I choć sam scenariusz napisany został dość sprawnie, to mam wrażenie, że końcówka toczy się zbyt szybko. Tak jakby autor chciał na siłę podomykać ponapoczynane wątki.

Nie będę się pastwił nad komiksem, bo po prostu wydaje mi się, że nie jestem targetem tego typu opowieści. Być może to historia dla nieco młodszego ode mnie pokolenia, a zwłaszcza dla fanów gry komputerowej o tym samym tytule. Mnie nie zachwycił, choć nie męczyłem się z jego lekturą. Dla mnie to po prostu historia z Batmanem, jakich wiele. Na pewno nie zapisze się kanonie kultowych historii o Gacku, ale też nie spowoduje że będziecie zgrzytać zębami na myśl o tym tytule.

Warto jeszcze wspomnieć o jednej rzeczy - wydawca dołożył kody do gry „Gotham Knights” pozwalające na uzyskanie dodatkowych bonusów. Jako że gry nie posiadam, nie byłem w stanie ocenić jakości bonusu. Nie jestem też w stanie wyłapać ewentualnych nawiązań do samej gry.

Egzemplarz recenzencki komiksu otrzymałem od wydawnictwa Egmont.