Rok 2022 zamknę recenzją trzeciego tomu sagi „Knightfall”, czyli „Krucjatą Mrocznego Rycerza”. W końcu to jeden z najważniejszych komiksów superbohaterskich wydanych w tym roku na naszym rynku. Zawiera gros niepublikowanych w Polsce opowieści, co już samo w sobie stanowi  o sile tego albumu. Niestety w moim odczuciu, „Krucjata Mrocznego Rycerza” wypada słabiej niż dwie pierwsze części. A być może moje oczekiwania względem tej pozycji były po prostu za wysokie. 

Dwa pierwsze tomy budowały napięcie, którego punktem kulminacyjnym stał się pojedynek Batmana z Bane'm. Obserwowaliśmy słabnącego Mrocznego Rycerza i knowania jego adwersarzy. Misternie skonstruowana fabuła prowadziła nieuchronnie do upadku Brusa. Wayne słabł z kadru na kadr, a autorzy w przekonywający sposób oddawali targające nim – oraz jego najbliższymi - emocje. Oba tomy, mimo ich pokaźnej grubości, czytało mi się bardzo dobrze. Liczyłem na to, że „trójka” przedstawiająca w większości nieznane mi przygody jeszcze mocniej przykuje mnie do lektury. Tak się jednak nie stało – komiks co rusz trafiał na kupkę wstydu i musiałem robić do niego kolejne podejścia. Zacząłem się zastanawiać – dlaczego?

Bo przecież na kartach najgrubszego dotychczas tomu serii dzieje się sporo, choć poziom poszczególnych historii jest nierówny. Jean Paul Valley zaprowadza swoje nowe porządki w Gotham. Zakłada super-hiper nowoczesny kostium Batmana i rusza na ulice, by rozprawić się ze złem. Modyfikuje wynalazki i jaskinię Batmana. Odtrąca pomoc Robina, który zostaje zepchnięty na drugi plan. Komisarza Gordona traktuje obcesowo. Przystawia się do Catwoman. I oczywiście walczy z kilkoma mniejszymi lub większymi łotrami (m.in. Jokerem, Pingwinem, Clayfacem czy z niejakim Abbatoirem). 

Jednocześnie toczy swój wewnętrzny bój. Czy to z własnymi myślami, czy z duchami zakonu Azraela. Wydaje mi się, że to właśnie owe rozterki moralne są najsłabszym punktem albumu. Nie angażują już tak czytelnika, jak dramat przeżywany przez Wayna w dwóch pierwszych tomach sagi. I chyba właśnie dlatego komiks czytało mi się dość ciężko - dla mnie dylematy te nie były wystarczająco przekonywujące. Scenarzyści chcieli prawdopodobnie pokazać Batmana na miarę XXI wieku. Nowego, lepszego, bardziej bezwzględnego. Odniosłem wrażenie, że te wszystkie przemyślenia są trochę na siłę.

Skoro mowa o scenarzystach to dominują tu – podobnie jak przy poprzednich tomach - Chuck Dixon, Doug Moench i Alan Grant. Na blisko 750 stronach komiksu zaprezentowano z kolei najróżniejsze style graficzne. Rysują tu m.in. Graham Nolan, Jim Balent, Bret Blevins, Mike Manley. Mamy tu klasykę lat 90-tych. Stary, sprawdzony styl. Ze wszystkimi jego zaletami i wadami. Na tym tle wyróżniają się w mojej ocenie rysunki Vince Giarrano, które wychodzą poza ogólnie przyjęty schemat wprowadzając nutkę surrealizmu.



Nie lubię pastwić się nad komiksami, a tym bardziej nad klasyką. Nie chciałbym też zniechęcać czytelnika do sięgnięcia po tę pozycję. „Knightfall” trzeba znać i posiadać wypada – w końcu to jedna z najważniejszych historii o Mrocznym Rycerzu. Nic zatem dziwnego, że na przestrzeni tysięcy stron tej opowieści znajdą się lepsze i gorsze momenty. Zakładam jednak, że scenarzyści w „Krucjacie Mrocznego Rycerza” złapali jedynie drobną zadyszkę, a wraz z kolejnymi tomami sytuacja wróci do normy. Kolejny tom sagi pojawi się już pod koniec stycznia.