W 32 tomie kolekcji „DC Bohaterowie i złoczyńcy” otrzymujemy historię najemnika Deathstroke. Przyznam, że postać nie była mi bliżej znana. Ot, przewijał mi się kilka razy przez jakieś komiksy – głównie jako bohater drugoplanowy. Raczej się nim nie interesowałem. Początkowo obawiałem się więc, że Hachette wygrzebało jakąś ramotkę z początku lat 90-tych, która będzie stanowić zapchajdziurę w kolekcji. Ale na szczęście się pomyliłem – to naprawdę udany komiks.

Album zawiera zeszyty „Nowi Tytani” #70 z roku 1990 i „Deathstroke Terminator” #1-9” lat 1991 i 1992. Czuć po tym komiksie upływ czasu, ale nie ma tragedii – w odróżnieniu do niektórych komiksów z tamtego okresu, czyta się go bardzo lekko. Scenarzystą jest Marv Wolfman, a rysunki wykonał Steve Ervin. Genezy Deathstroke’a należy upatrywać w historiach o Młodych Tytanach, ale omawiany tom skupia się stricte na historii płatnego zabójcy. A jest to starszy, dystyngowany facet (Slade Wilson), który przyjmując zlecenia kieruje się własnym kodeksem honorowym. Podobnie jak Batman, także i Deathstroke ma swojego wiernego „lokaja” – w tym drugim przypadku jest to przyjaciel Wilsona, były major armii brytyjskiej W.R. Wintergreen.

Choć Deathstroke’a trzeba postawić po stronie złoli, to jego kompas moralny wychyla się na raz na jedną, a raz na drugą stronę. Sam scenarzysta pisze o nim tak: „Deathstroke to mój faworyt wśród złoczyńców, ponieważ w gruncie rzeczy nie jest w cale taki zły. No dobra, przez chwilę jest, ale potem się mu poprawia. Deathstroke zawiera w sobie więcej odcieni szarości niż jakikolwiek inny złoczyńca, którego do tej pory napisałem”. I te odcienie szarości widać właśnie w komiksie „Miasto zabójców”. Tak naprawdę trudno jest odczuć, że czytamy historię o antybohaterze.

W komiksie mamy dwie dłuższe opowieści, w trakcie których w ramach retrospekcji poznajemy bliżej genezę Deathstroke’a i tragiczną historię jego rodziny. Historie nie są jakieś szczególnie wybitne – ot klasyka „kina akcji” z przełomu lat 80/90-tych XX wieku. W pierwszej z nich Deathstroke podróżuje po Ameryce Środkowej uwikłanej w konflikty między rządem, a rebeliantami. W drugiej – odwiedza Gotham, gdzie w ramach prowadzonego śledztwa krzyżuje swoje drogi z Batmanem. Deathstroke jest brutalny, nie przebiera w środkach, więc Gackowi nie w smak są jego metody pracy, co oczywiście generuje konflikty. Gościnnie pojawiają się też inni bohaterowie – Ravager i Vigilante.

Deathstroke to komiks akcji. Nie jest przesadnie skomplikowany, ale ma ciekawie zawiązaną fabułę. Jest przyjazny nawet dla czytelników, takich jak ja – którzy nie są na bieżąco z przygodami Młodych Tytanów. Nie ma tu zbyt wielu nawiązań do przeszłości czy wydarzeń z nieznanych polskiemu czytelnikowi wydań komiksów. Jak wspomniałem wyżej, czuć już po nim upływ czasu – ma bez mała na karku trzy dekady. Ale mimo tego czyta się go dobrze – nie jest przeładowany treścią czy ramkami z narracjami. Sam styl rysowania Steva Ervina możemy określić jako „klasyczna kreska z przełomu lat 80/90-tych”. Raczej solidne rzemiosło niż artystyczne wygibasy, ale trzeba przyznać, ze niektóre plansze i kadry zostały ciekawie rozplanowane.

Tradycyjnie, jak to w komiksach z kolekcji „Bohaterowie i złoczyńcy” bywa dostajemy paczkę materiałów dodatkowych. Przed lekturą komiksu polecam przeczytać Wstęp, który wprowadzi czytelnika w historię i kulisy opowieści. Z kolei pod koniec mamy przedruk eseju redaktora Johathana Petersona z oryginalnego wydania komiksu z lat 90-tych, który daje czytelnikowi wgląd w historię pierwszej serii o Deathstroke’u. Ogólnie rzecz biorąc – polecam! Warto mieć tę pozycję w swojej kolekcji.