Łasuch powraca. Dla fanów serii może stanowić to pewne zaskoczenie, bo historia opisana przez Jeffa Lemire w trzech tomach wydanych w latach 2017-2019 wydaje się kompletna. A i samo zakończenie opowieści wydaje się nie pozostawiać zbyt wielkiego pola manewru. A jednak – autor dorobił całkiem zgrabną kontynuację. Tym razem jednak przenosi nas w przyszłość, a konkretnie 300 lat po wydarzeniach opisanych w trzytomowym cyklu.

Na początku przeżyjecie swoiste deja vu - nowa historia zaczyna się bowiem podobnie do oryginału. Młody chłopiec z porożem jelonka na głowie ma do swojej dyspozycji kawałek lasu. Może tam brykać i poświęcać czas wolny na zabawy. Nie może jednak wychodzić poza wytyczony obszar. Tym razem pilnują go dwie nianie i drony. Jest i ojciec, który sprawuje pieczę nad chłopcem. Przekonuje go, że misją Gusa jest wyzwolić świat spod jarzma hybryd ciemiężycieli. Z tego względu musi zachować ostrożność i nie zbliżać się do wytyczonych granic.

Chłopcu ta historia nie do końca się klei. Miewa przebłyski, w których objawia się mu Jepperd. Nie do końca wie, co jest prawdą, a co ułudą. Jego ciekawość bierze jednak górę – pewnego dnia postanawia wyrwać się poza dozwolony teren, uruchamiając tym samym całą lawinę dramatycznych wydarzeń. Tak zaczyna się opowieść pod tytułem „Łasuch. Powrót”, wydana w kwietniu przez Egmont.

Choć jak wiecie z „Łasuchem” zapoznałem się stosunkowo niedawno, to komiks z miejsca zaskarbił sobie moje względy. Spodobała mi się historia, postaci i nawet kreska Jeffa Lemire, który zilustrował całą opowieść (a tu jak wiemy zdania są podzielone). Jestem świeżo po lekturze trzech tomów, więc na bieżąco z całą opowieścią. Jak na jej tle wypada powrót Łasucha? 

W mojej ocenie całkiem nieźle. To nadal ten sam, stary, dobry „Łasuch”. To wciąż historia, która potrafi zaskoczyć i wywołać emocje. To nadal komiks, który czyta się bardzo dobrze (mimo ciężkiej tematyki). I nadal jest to komiks dla dorosłego czytelnika (wbrew temu, jak to przedstawia Netflix). Jeśli już miałbym wskazać pewne mankamenty, to wydaje mi się, że momentami mamy do czynienia z podobnymi motywami, jak w pierwszych częściach. Ale nie chciałbym tu wysuwać argumentu o wtórności – zakładam, że to celowe nawiązania do oryginału. W komiksie bez trudu znajdziemy też pewne akcenty, które mogą się nam kojarzyć z innymi dziełami popkultury (np. z Matrixem). Ale być może i tu Lemire mruga okiem do czytelnika.

Jeśli podobały się Wam przygody Łasucha opisane w pierwszych trzech tomach, to polecam Wam sięgnąć po „Powrót”. Wiadomo, z „powrotami” i kontynuacjami kultowych historii bywa różnie, ale moim zdaniem jest to całkiem udana pozycja. I ciekawy pomysł na odświeżenie opowieści o sympatycznym Łasuchu.

Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.