O czym jest 17 tom kolekcji „Bohaterowie i złoczyńcy DC”? W skrócie: o kosmitach, którzy chcą zawładnąć ziemią. I o superbohaterach, którzy chcą zniweczyć ten plan. No ale skoro za scenariusz bierze się sam Grant Morrison, do tematu trzeba podejść z odpowiednim szacunkiem. W końcu w branży to człowiek – legenda, który na historiach super hero zjadł zęby. Ale czy rzeczywiście wszystko co wyjdzie spod pióra tego szkockiego scenarzysty jest złotem?

Na Ziemi pojawia się Hiperklan. To superbohaterowie obdarzeni znacznie większymi mocami niż „nasi” herosi. Przekonują ludzi, że są w stanie uczynić świat lepszym. I na początku wszystko wskazuje na to, że kierują się altruistycznymi pobudkami. Ludzie są zachwyceni, ale członkowie JLA patrzą na to sceptycznie. Wśród mas przeważa jednak pogląd, że Superman i ferajna są po prostu zazdrośni, bo jedyne co oni potrafią to naparzać się między sobą. Szybko okazuje się jednak, że sprawa ma drugie dno. Kosmici chcą zawładnąć Ziemią, a ludzi sprowadzić o roli niewolników. JLA rusza do akcji. Tak w telegraficznym skrócie przedstawia się fabuła głównej opowieści.  Ale na tym się nie kończy – w albumie dostajemy jeszcze kilka historii, w których siódemka bohaterów mierzy się z różnymi adwersarzami. Łącznie tom zawiera bowiem pierwszych dziewięć zeszytów serii.

Nie ma się jednak co czarować - fabuła specjalnie odkrywcza nie jest. Opowieści o przybyszach z kosmosu obdarzonych supermocami to chleb powszedni dla superbohaterów. Ba, nawet Asteriks i Obeliks mieli z nimi do czynienia (patrz album: „Kiedy niebo spada na głowę”). Nie ma tu skomplikowanych teorii czy nawiązań fabularnych do poprzednich serii (w końcu jest to nowy początek). Moim zdaniem jest to po prostu porządna historia, być przywodząca na myśl stare komiksy amerykańskie z lat 70-tych czy 80-tych o najeźdźcach z kosmosu. Zapewniająca jednak odpowiedni poziom rozrywki, choć głównie opartej na naparzankach ze złolami.

Zresztą sam Morrison, cytowany w felietonie Nicka Jonesa stwierdził, że chciał tworzyć komiksy o superbohaterach „nieco radośniejsze i oparte na wyobraźni, trochę pozytywniejsze od tego, co oferowano w epoce zapoczątkowanej przez The Dark Knight Returns. Chciałem do tego wrócić, żebyśmy znowu robili komiksy dla dzieciaków” – mówi Szkot. I wszystko wskazuje na to, ze mu się to udało. Być może trafił też w z odpowiednim pomysłem na odpowiedni czas, bo połowa lat 90-tych była czasem zapaści na rynku komiksowym w USA. Tak czy siak JLA okazała się hitem sprzedażowym i trafiła do TOP10 najlepiej sprzedających się komiksów.

Czytałem różne opinie na temat rysunków Howarda Portera, który zilustrował główną historię. Często krytyczne. Rzeczywiście są one dość specyficzne, może trochę kanciaste, a anatomia bohaterów czasami kuleje. Ale nie da się zaprzeczyć, że nadają dynamiki całej historii. Rysunki aż „krzyczą” z poszczególnych kart komiksu. Można je krótko podsumować: akcja, akcja i jeszcze raz akcja. Fani tego typu rozrywki nie będą zawiedzeni.