Czas płynie, a Blacksad się nie zmienia. Od debiutu pierwszego tomu serii minęło już 20 lat. Każdy kolejny album gwarantuje lekturę na najwyższym poziomie. Dobrze przemyślaną i fantastycznie zilustrowaną. Co ciekawe, scenariusz nigdy nie jest przekombinowany. To w zasadzie dość proste historie, które i tak czyta się z zapartym tchem. Każdy z albumów porusza ważne społecznie kwestie. Charakterystyczne dla Ameryki lat 50/60.
Nie będę ukrywał – od pierwszego albumu „Pośród cieni” jestem fanem tej serii. Żaden kolejny tom mnie nie zawiódł. Nie inaczej jest z wydanym w 2021 r. albumem „Upadek”. Choć tu po raz pierwszy mamy do czynienia z nową sytuacją. Historia przedstawiona w nowym tomie, nie ma swojego finału. To pierwszy epizod, który rozstanie rozciągnięty na więcej niż jeden album. I pierwszy, w którym mamy do czynienia z finałowym cliffgangerem.
Akcja komiksów „Blacksad” dzieje się w Ameryce, na przełomie lat 50 i 60-tych XX wieku. To dość charakterystyczny okres w historii Stanów Zjednoczonych. Prezydentami w owym czasie byli Eisenhower/Kennedy/Johnson. Trwa „Zimna Wojna” między blokiem zachodnim i wschodnim, więc, cały czas aktualne są problemy związane z tzw. makkartyzmem, „polowaniem na czarownice”, szpiegostwem przemysłowym i militarnym (album „Czerwona dusza”). Mamy rozkwit korporacji – świata, w którym rządzi pieniądz („Pośród cieni”). Jednocześnie kraj zmaga się z problemem rasizmu („Arktyczna dusza”) i narkotyków („Piekło, spokój”). W tle aktywnie rozwija się fantastyczna kultura, kreują się nowe trendy muzyczne („Amarillo”).
Album „Upadek” porusza kolejny społeczny problem. Tym razem walka rozgrywa się między korporacjami a związkami zawodowymi. Chodzi o plany rozwoju naziemnej sieci łączności (mostów itp.) i „pogrzebania” podziemnej magistrali komunikacyjnej (metro itp.). Korporacje są za tym, by rozwijać sieć naziemną, związkowcy walczą o utrzymanie metra. W konflikt wplątuje się Blacksad, detektyw, który kieruje się szlachetnym sercem i walczy po stronie „maluśkich”.
Kto zna Blacksada ten wie, że w historii biorą udział zwierzęta. A żeby napisać mądrzej i bardziej profesjonalnie – postacie zostały przedstawione w sposób antropomorficzny. To oznacza, że są to bohaterowie, wyglądający jak ludzie, ale o fizjonomiach zwierzęcych (kojarzycie to z podręcznikowych rycin np. ze starożytnego Egiptu). Głównym bohaterem jest kot z bicepsem, którego nie powstydziłby się Sylwester Stallone za najlepszych czasów. Gra rolę detektywa, który opowiada się po stronie związkowców. Warto dodać, że autorzy świetnie odzwierciedlają charakter postaci. Źli bohaterowie to gady, cwaniak to lis, mięśniak to miś itp.
O samej fabule nie chcę Wam za dużo pisać. Mamy do czynienia z klasycznym kryminałem w klimacie „noir”. To o, czym warto wspomnieć stałym czytelnikom to fakt, że w pierwszym tomie „Upadku” ważną rolę odgrywa pomocnik Blacksada – reporter Weeklyz „What’s news”. Warto jeszcze dodać, że przez większość albumów Blacksada przewija się w tle motyw sztuki. Raz muzyki, raz tzw. kultury wysokiej. Tym razem mamy do czynienia z Szekspirem, ale szczegółów Wam nie zdradzę.
Czy polecam album? Oczywiście. Jestem fanem Blacksada i szósty tom serii mnie nie zawiódł. Ale uczciwie przyznam, że album do recenzji dostałem od wydawnictwa Egmont (dziękuję). Co nie zmienia faktu, że i tak bym go kupił. To jedna z najciekawszych serii na naszym rynku. Uczta dla oczu, sensacja dla duszy. Polecam!