Człowiek, który zabił Lucky Luke'a. Recenzja komiksu

Lubicie westerny? Jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, zerknijcie na komiks „Człowiek, który zabił Lucky Luke’a”. Że niby nie przepadacie za humorystycznym podejściem do tematu? No to tu dostaniecie western na (prawie) poważnie. Album autorstwa francuskiego artysty Matthieu Bonhomme pokazuje nam mroczniejszą wersję historii o najszybszym rewolwerowcu na Dzikim Zachodzie. A tytuł to żaden clickbait. Trupa Lucky Luke’a zobaczycie już na pierwszej stronie.

Człowiek, który zabił Lucky Luke'a. Recenzja komiksu

Historia zaczyna się z pozoru zwyczajnie. Lucky Luke dociera do małego górniczego miasteczka Froggy Town (z ang. „frog” to żaba). Lokalna społeczność żyje tam jednym z ostatnich sensacyjnych wydarzeń – doszło do napadu na dyliżans przewożący złoto. Naoczny świadek twierdzi, że napadu dokonali Indianie. Szeryf nie pali się jednak do rozwiązania sprawy. I wszystko wskazuje, że nie bardzo się w sumie do tego nadaje. Komitet Obywatelski złożony z przedstawicieli społeczności miasteczka prosi Lucky Luke’a o pomoc. Zirytowany zachowaniem szeryfa kowboj postanawia rozwiązać sprawę i uruchamia lawinę zdarzeń, które zaprowadzą go do śmiertelnego pojedynku rewolwerowców, którego finał znamy już z pierwszej strony komiksu… Mam nadzieję, że Was zaciekawiłem, bo w mojej ocenie historia jest warta uwagi.

Komiksów z Lucky Luke’m ukazało się od 1946 roku ponad 80. Mam tu na myśli główną serię, bo do tego wszystkiego dochodzą wydania specjalne (jak m.in. omawiany tu „Człowiek, który zabił Lucky Luke’a”). Nie znam wszystkich komiksów z najszybszym rewolwerowcem na Dzikim Zachodzie – moja biblioteka liczy zaledwie kilkanaście tomów. Autorem serii jest belgijski rysownik Maurice de Bevere (1923-2001) podpisujący się pseudonimem Morris. Przez wiele lat scenariusze do Lucky Luke’a pisał Rene Goscinny, którego znacie z opowieści o Asteriksie czy Mikołajku. Jak do tej pory wszystkie komiksy o Lucky Luke’u były historiami o mocnym zabarwieniu humorystycznym. Matthieu Bonhomme wprowadza jednak do opowieści bardziej mroczne klimaty.

To co rzuca się w oczy na samym początku jest zdecydowanie inna kreska Bonhomme niż u Morrisa i kolejnych autorów serii. Jest nieco poważniej, ale nie do końca poważnie – postacie nadal są „kreskówkowe”. W samym scenariuszu mamy z kolei w sumie tylko jeden zabawny wątek – przez komiks przewijają się zabawne perypetie Luke’a mającego problem ze zdobyciem tytoniu. Gdyby jednak pominąć wspomniany wątek i humorystyczną kreskę, to całą historię możemy brać na serio. Równie dobrze mógłby ją wówczas zilustrować Swolfs („Durango”, „Lonesome”) lub Hermann („Comanche”, „Bez przebaczenia”). Choć nawiasem mówiąc, ten humorystyczny wątek tytoniu w efekcie będzie miał dość gorzką wymowę… I przypomnijmy, że zgodnie z wolą Morrisa, Lucky Luke w komiksach rzucił palenie już w latach 80-tych XX w. ;)

„Człowiek, który zabił Lucky Luke’a” to udany komiks. Polecam go osobom, które lubią klasyczne westerny (fanom samego Luke’a raczej nie trzeba go bowiem rekomendować). To opowieść to ideałach, przyjaźni i przede wszystkim brutalnej codzienności mieszkańców Dzikiego Zachodu. Podana w pomysłowy sposób i naprawdę ciekawie zilustrowana.

Prześlij komentarz

Nowsza Starsza