Dziewiąty tom Storma tradycyjnie opowiada dwie historie. Są to „Pokręcony świat” i „Roboty z Danderzei”. Oba opowiadania ukazały się już w 2002 roku na naszym rynku za sprawą wydawnictwa Egmont. Seria nie była jednak kontynuowana i teraz ponownie – dzięki wydawnictwu Kurc – trafia do naszych rąk w jednym, zbiorczym tomie.

Storm tom 9. Pokręcony świat / Roboty z Danderzei. Recenzja komiksu

Lektura obu historii przywodzi mi na myśl inne opowiadania. Mam na myśli „Snowpiercera” i „Transformers”. Oczywiście to tylko luźne skojarzenia spowodowane podobną tematyką. Mianowicie akcja „Pokręconego świata” dzieje się na pokładzie pociągu, a „Robotów z Danderzei” w krainie humanoidalnych robotów. W pierwszej historii bohaterowie podróżujący pociągiem trafiają do stacji o nazwie Półdroga. Okazuje się, że nazwa miejscowości nie wzięła się z przypadku – trasa kolei kończy się murem, za którym znajduje się tytułowy Pokręcony Świat. W wyniku nieprzewidzianych zdarzeń pociąg, na pokładzie którego znajduje się Rudowłosa przebija mur trafiając do drugiego świata. Na pomoc rzucają się Storm i Nomad. Podróż komplikuje się, gdyż na pokładzie pociągu znajdują się niebezpieczni uciekinierzy z więzienia.

Z kolei w „Robotach z Danderzei” bohaterowie trafiają – wbrew swej woli – na planetę opanowaną przez roboty. Jak się okazuje, istoty z krwi i kości traktowane są tam jako maskotki, pozbawione wszelkich praw. Niektórzy służą za ozdoby domów, inni biorą udział w krwawych walkach na arenie. Nie trudno się domyśleć, gdzie trafią Storm, Nomad i Rudowłosa. Nadzieją dla nich jest „ruch oporu”, który walczy o prawa żywych istot na planecie Danderzei. Co ciekawe, komiks w oryginale ukazał się w 1990 roku, kiedy komputery osobiste dopiero wkraczały pod strzechy. Scenarzysta sprawnie porusza się jednak w świecie nowych technologii wplatając tam takie zagadnienia jak wirusy komputerowe czy centralne serwery danych.

Tradycyjnie już oba tomy komiksu gwarantują fanom fantastyki świetną lekturę. Scenarzysta Martin Lodewijk staje jak zwykle na wysokości zadania prezentując ciekawe światy i zapewniając czytelnikom kupę emocji. O rysunkach Dona Lawrence napisałem już sporo i podtrzymuję swoje wcześniejsze stanowisko – są świetne. Z każdym tomem jego kreska ewoluuje, a rysunki stają się coraz bardziej szczegółowe i realistyczne. Od kilku numerów gratką są pojawiające się co jakiś czas całostronicowe kadry, wypełnione po brzegi detalami. Reasumując, dziewiąty tom Storma to kawał naprawdę udanej lektury.