Thorgal #41. Tysiąc oczu. Yann i Vignaux. Recenzja komiksu

Doczekaliśmy się kolejnego albumu z serii „Thorgal”, za który odpowiadają Yann Le Pennetier (scenariusz) i Frédéric Vignaux (rysunki). Jak to już w przeszłości bywało, bohaterowie wracając do domu pakują się w kolejne tarapaty. Częściowo jest to spowodowane warunkami atmosferycznymi, a po części za taki stan rzeczy odpowiada tradycyjnie sam Thorgal. Ale to dobrze, bo przynajmniej jest o czym czytać.

Przypomnijmy, poprzednie dwa albumy („Neokora” i „Tupilaki”) przeniosły nas na daleką północ – wróciliśmy na Wyspę lodowych mórz. Thorgal wraz z Jolanem eksplorowali ponownie wrak statku kosmicznego, tym razem opanowanego przez złowrogą sztuczną inteligencję. Po zakończonej misji bohaterowie zdecydowali się w końcu wrócić do domu, zabierając w drodze powrotnej nową towarzyszkę Jolana.

Z najnowszego, czterdziestego pierwszego tomu pod tytułem „Tysiąc oczu” dowiadujemy się, że nie udało się im bezpiecznie trafić do ojczyzny. Na skutek sztormu łódź, którą podróżowali, roztrzaskała się na skałach. Na jednej z nich utknęli Jolan z Zorzą. Thorgal wyruszył wpław na pobliski ląd w poszukiwaniu pomocy.  I jak to już w przeszłości bywało, szybko napytał sobie biedy nie potrafiąc trzymać swojego języka za zębami. Konfrontacja z lokalnymi wojami doprowadziła do sytuacji, w której zmuszony został do poszukiwań skarbu pochodzącego z czasów pradawnej wojny bogów z olbrzymami.

Nowa przygoda nie odnosi się już więc bezpośrednio do kosmicznej spuścizny Thorgala. Ale można odnieść wrażenie, że scenarzysta sięga po sprawdzone już w przeszłości motywy fabularne. Bohater – niczym zabawka w rękach bogów – ponownie rzucony jest na nieznane mu lądy. Łódź ponownie rozbija się na skałach, Thorgal ponownie rusza na pomoc rodzinie i ponownie angażuje się w lokalny konflikt. Pachnie mi tu chociażby „Arachneą”, ale może to tylko takie moje skojarzenia.

Nie oznacza to jednak, że nowemu albumowi można zarzucić wtórność. Być może faktycznie eksploatuje dobrze nam znane motywy, ale robi to w świeży i intrygujący sposób. „Tysiąc oczu” to sprawnie opowiedziana historia, która trzyma czytelnika w napięciu od pierwszych stron, aż po finał. Możemy poznać nowe wikińskie mity, ciekawe postaci i wykreowany przez autorów świat przedstawiony. Może jestem niczym inżynier Mamoń z „Rejsu”, ale podobają mi się melodie, które znam. Nie mogę więc powiedzieć w zasadzie nic złego o nowym „Thorgalu”.

Także od strony graficznej album stoi na wysokim poziomie. Frédéric Vignaux stosuje tradycyjną kreskę, odwołującą się do dokonań Grzegorza Rosińskiego. Nie eksperymentuje, nie udziwnia, po prostu robi to co powinien, by oddać hołd klasycznym albumom serii. Zupełnie mi nie przeszkadza, że zastąpił protoplastę, zwłaszcza że Rosiński w ostatnich albumach poszedł w kierunku plastycznym, który nie do końca mi odpowiadał.

W mojej opinii „Tysiąc oczu”, to kolejny udany album spod pióra Yann’a. Pisałem poprzednio, że kontynuatorzy serii postawili sobie wysoko poprzeczkę i wygląda na to, że nie zamierzają zbaczać z obranego celu. „Thorgal” to wciąż komiks, który trzyma określony poziom, poniżej którego nie schodzi. To nadal jedna z najlepszych frankofońskich (lub jak kto woli – polskich) serii fantasy. Polecam!