Noir Burlesque #2. Enrico Marini

Po lekturze obu tomów „Noir Burlesque” dochodzę do wniosku, że zdecydowana większość kadrów z tego kryminału sprawdziłaby się jako obrazki do powieszenia na ścianie. Zwłaszcza w jakimś barze nawiązującym swoim wystrojem do lat 40-tych XX wieku. Mamy tu idealnie pasujące motywy - roznegliżowane famme fatale, pin up girls, przystojnych facetów w garniturach, groźnych gangsterów ze spluwami, stare samochody i ulice skąpane w mroku. Co za klimat!

Warstwa graficzna to niezaprzeczalny atut tego komiksu. Jego autorem jest Enrico Marini, twórca takich pozycji jak chociażby „Cygan”, „Skorpion” czy „Orły Rzymu”. Jego kreska jest na tyle charakterystyczna, że trudno pomylić go z jakimkolwiek innym artystą. Lekki mangowy sznyt, delikatna porcja gustownej erotyki i realistyczne postacie są znakiem rozpoznawczym wszystkich jego prac. W „Noir Burlesque” Marini postawił na sepię i w takiej konwencji utrzymane są oba albumy. Gdzieniegdzie w gamie beżowych odcieni przebija się jedynie czerwień. Autor użył jej do podkreślenia kuszących ust, ognistych włosów i innych drobnych elementów scenografii. Na przykład krwi.


Zacząłem od grafiki, bo to właśnie ten retro styl będzie się Wam kojarzył od tej pory z tytułem „Noir Burlesque”. Nawet jeśli nie zdecydujecie się na lekturę komiksu, a jedynie pobieżnie go przekartkujecie. Choć trzeba przyznać, że i sama fabuła do najgorszych nie należy. To klasyczny kryminał utrzymany w klimatach noir, z elementami burleski. Styl ten ma w założeniu dostarczać lekką i niezobowiązującą rozrywkę, a w swoich korzeniach kierowany był przede wszystkim do klasy robotniczej. Burleska wywodzi się od włoskiego słowa „burla”, które tłumaczymy jako żart czy kpinę. Nie oczekujmy więc od tej pozycji jakoś szczególnie przeintelektualizowanego scenariusza, bo nie takie jest założenie tej konwencji. 

Historia opowiada nam o niejakim Sliku, mężczyźnie parającym się nie zawsze legalnymi interesami. Po wyjeździe na wojnę do Europy traci kontakt ze swoją ukochaną Caprice. Gdy wraca po latach, kobieta zaręczona jest już z jednym z szefów mafii. Byłych kochanków rozdzierają sprzeczne uczucia – z jednej strony mają do siebie pretensje, z drugiej nadal coś do siebie czują. Sprawę komplikuje fakt, że Slick jest winien sporą kasę gangsterom. Nowy partner Caprice angażuje go więc do pracy. Tymczasem za Slickiem podąża nieustraszony policjant.

Jeśli spojrzymy na większość dotychczasowych dokonań Mariniego to dojdziemy do wniosku, że autor specjalizuje się w różnej maści „akcyjniakach”. To w głównej mierze komiksy awanturniczo-przygodowe, które mają zapewnić czytelnikowi niezobowiązującą rozrywkę. Nie inaczej jest i w przypadku „Noir Burlesque”. Fabuła nie jest przesadnie skomplikowana, ale artysta wie jak pociągnąć za sznurki, by zaintrygować czytelnika. O ile tom pierwszy przybliża nam główne postacie kryminalnej układanki, to w drugiej części akcja nabiera tempa. Jest widowiskowo, zaskakująco, groźnie, a czasami nawet śmiesznie. Miks tych elementów sprawia, że komiks czyta się bardzo lekko. Zwłaszcza, że nie jest przeładowany tekstem.

Nie jestem w stanie obiektywnie oceniać prac Mariniego, bo ten zalicza się do panteonu moich ulubionych rysowników. Ale nawet gdybym chciał się do czegoś przyczepić, to nie widzę jakichś specjalnych powodów. „Noir Burlesque” wpisuje się w ramy kryminału noir i zapewnia całkiem fajną rozrywkę. Na pewno jest to jedna z pozycji, do której jeszcze wrócę, by ponownie zanurzyć się mafijne klimaty amerykańskiego półświatka lat 40-tych i nacieszyć oczy pięknymi rysunkami. Polecam, tak jak każdą inną pozycję Enrico Mariniego.