Moje regularne śledzenie przygód Supermana zakończyłem – jeśli mnie pamięć nie myli – jakoś pod koniec lat 90-tych. TM-Semiki, gdzie początkowo wydawano run Johna Byrne’a kupowałem regularnie i Superman był serią, której trzymałem się najdłużej. Później miałem wieloletnią przerwę i straciłem Supka z radarów. Jakoś okazjonalnie czytałem jego przygody, ale z reguły na występach gościnnych w innych albumach. Po latach dałem mu ponownie szansę, ale kiepsko trafiłem. Kupiłem album „Superman i ludzie ze stali”, który kompletnie mi nie podszedł. Dałem sobie spokój. To już nie była moja bajka.

Ponowne podejście do tej postaci zrobiłem za sprawą wydanego w tym roku komiksu „Superman – Ten, który spadł”. Słyszałem bowiem opinie, że to dobry moment by na nowo wskoczyć w jego przygody. Co prawda sytuacja się już nieco zmieniła – m.in. Supermanów było już dwóch (ojciec i syn), ale komiks okazał się dla mnie przystępny. Dlatego postanowiłem dać mu jeszcze jedną szansę i zamówiłem „Nadejście świata wojny” z runu Philipa Kennedy’ego Johnsona. I nie żałuję.

Tym razem jest to komiks wydany w ramach serii „Action Comics”. Jak być może już wiecie, tu drogi obu Supermanów się rozdzielą. Ojciec będzie kontynuował swoją misję w kosmosie na łamach „AC”, z kolei „ziemską” serię „Superman” (z podtytułem Syn Kal-Ela) przejmie Jonathan. A o tym dlaczego tak się stanie dowiecie się z omawianego tu komiksu. 



Na Ziemię dociera statek kosmiczny, na którym znajdują się ludzie posługujący się starym językiem z Kryptona. Wszystko wskazuje na to, że są więźniami Mogula, władcy Świata Wojny. Na statku znajduje się także tajemniczy artefakt, który generuje potężną moc. Problem polega na tym, że statek rozbija się na wodach należących do królestwa Atlantów. Ludzie oceanu nie chcą oddać znaleziska, ale też nie panują nad jego potęgą, sprowadzając zagrożenie na Stany Zjednoczone. 

Akcja dzieje się dwutorowo – z jednej strony Clark chce rozwiązać zagadkę kryptonijczyków, z drugiej zażegnać konflikt na linii Atlantyda – USA. Decyzje, które podejmą Supermani zaważą na ich przyszłości. Gdzieś w tle przewija się wątek relacji na linii ojciec-syn, którego zajawkę dostaliśmy w komiksie „Ten, który spadł”. Jon jest pełen obaw o niejasną przyszłość ojca. Zwłaszcza, że Clark powoli zaczyna tracić swoje siły.

Z mojego punktu widzenia dużym plusem komiksu jest jego klarowność. Czytelnik nie musi bowiem znać całej mitologii świata DC, by odnaleźć się w bieżących wydarzeniach. Oczywiście pojawiają się odniesienia do innych pozycji, ale są na tyle dyskretne, że nie psują zabawy z lektury. Jak dla mnie – osoby, która po latach na nowo chce zacząć czytać przygody Supka – jest to układ idealny. Nie ma też natłoku innych superbohaterów, choć oczywiście występują tu członkowie Ligii Sprawiedliwości (w końcu chodzi o zagrożenie z kosmosu i potencjalny konflikt z królestwem Atlantydy). Nawiasem mówiąc, komiks wiele by bez nich nie stracił, bo w zasadzie niewiele tu konkretnego robią. 

Album jest dynamiczny i czyta się go dość lekko. Intryguje od pierwszych stron i trzyma w napięciu do samego końca. Warto pochwalić rysowników – Daniela Sampere i Chrostiana Duce – zrobili kawał dobrej roboty. Nowoczesna, realistyczna kreska, epickie sceny walki i widowiskowe kadry zajmujące dwie strony. Co tu dużo mówić – ich prace ogląda się z przyjemnością.

Przyznam, że obawiałem się kolejnego podejścia do przygód Supermana, ale dałem się pozytywnie zaskoczyć. Daję Kennedy’emu Johnsonowi duży kredyt zaufania i czekam na kolejne przygody tego bohatera. Mam nadzieję, że będą dla mnie równie satysfakcjonujące co „Nadejście Świata Wojny”.

Egzemplarz recenzencki otrzymałem od wydawnictwa Egmont.