I Wojna Światowa zwana początkowo Wielką Wojną była największym konfliktem zbrojnym w Europie od czasu wojen napoleońskich. W jej wyniku zginęło co najmniej 14 mln ludzi. Później jej niechlubny rekord pobiła oczywiście II Wojna Światowa. Wielka Wojna zapisała się na kartach historii m.in. także ze względu na brutalne walki toczące się na jej frontach. Okopani żołnierze tygodniami walczyli o każdą piędź ziemi przypłacając to tysiącami ofiar i hektolitrami przelanej krwi. I właśnie ten konflikt stał się dla Mike’a Mignoli i Christophera Goldena tłem do opowieści o Lordzie Baltimore.

Przedstawioną na kartach komiksu historię otrzymujemy w wersji alternatywnej. Według autorów, Wielka Wojna doprowadziła bowiem nie tylko do kolejnych kryzysów, ale także do wybuchu zarazy, która objęła niemal całą Europę. Obudziła też pradawne zło, które było uśpione od zarania dziejów. Na skutek walk przesiąknięta krwią ziemia wskrzesiła wampiry i inne plugawe tatałajstwo. Zmarli zarażeni chorobą zaczęli powracać do życia, a zlęknieni mieszkańcy europejskich miasteczek pełni obaw przestali po zmroku opuszczać swoje domostwa.


Jeden z angielskich żołnierzy, Lord Henry Baltimore, miał to nieszczęście, że w trakcie starcia na froncie stanął oko w oko z przebudzonymi wampirami. Przypłacił to utratą nogi, ale ciężko ranił jednego z pradawnych – krwiopijcę o imieniu Haigus. Zemsta na wampirach stała się jego obsesją, zwłaszcza po tym jak Haigus zdecydował się w odwecie nawiedzić jego dom. Baltimore ruszył więc w pościg za adwersarzem przemierzając kolejne zdewastowane wojną europejskie miasteczka. W trakcie podróży przekonał się, że złapanie wampira nie będzie taką prostą sprawą, a po drodze czyhać będą liczne niebezpieczeństwa. 

Komiks „Baltimore” to swoiste połączenie „Hellboya” i „Wiedźmina”. Już po kilku pierwszych stronach możemy się przekonać, że siedzimy w klimatach podobnych do „Piekielnego Chłopca”. Mignola kreśli bowiem na tyle charakterystyczne światy, że nietrudno o skojarzenia z jego najsłynniejszym dziełem. Także i tu mamy bowiem potwory rodem z europejskiego folkloru, takie jak wspomniane już wampiry, ale też wiedźmy czy nieumarłych. Pojawiają się krwiożercze kraby czy ogromne pająki. Nie brakuje tu też pewnych nawiązań do mitologii Cthulhu. Wszystko to spowite jest gotycką grozą, utrzymane w ponurej stylistyce, a osadzone w europejskich miasteczkach rodem z początków XX wieku.

Ale Lord Baltimore nie jest płaską, jednowymiarową postacią. Jego kontakt z pradawnym złem sprawia, że on sam zatraca się w poszukiwaniach swojego nemezis. Kieruje nim obsesja zemsty, która nierzadko przysłania mu logiczny pogląd na rzeczywistość. Podróżując przez powojenną Europę wcale nie jest skłonny pomagać każdemu, kto pomocy tej będzie oczekiwał. Robi to tylko wówczas, gdy może na tym zyskać dodatkowe informacje o miejscu, w którym przebywa Haigus. Jego niezdrowe zainteresowanie wampiryzmem ściąga na niego uwagę Nowej Inkwizycji – ruchu kościelnego, który odradza się na początkach XX wieku. Sami inkwizytorzy – co zresztą znamy z kart historii – nierzadko okazują się  większymi potworami od tych, które nawiedzają nocami przerażonych mieszkańców.


Komiks został zilustrowany przez Bena Stenbecka. Na pierwszy rzut oka jego kreska jest bardzo zbliżona do tej, którą znamy z prac Mik’e Mignoli w „Hellboyu”. Kiedy po raz pierwszy przed laty kartkowałem jakiś zeszyt „Baltimore” w języku angielskim, byłem nawet przekonany że wyszedł on spod ręki samego Mignoli. W rzeczywistości jednak Stenbeck ma swój własny styl, który po prostu wpisuje się w dokonania scenarzysty. Wydaje mi się jednak, że rysuje nieco bardziej przejrzyście i szczegółowo. Kolory położył z kolei Dave Stewart. Jego praca też zasługuje na uznanie. Operuje stonowanymi kolorami nadając opowieści ponurego klimatu. 

Pierwszy tom polskiego wydania „Baltimore” liczy blisko 500 stron i zawiera cztery pierwsze albumy oryginalnej serii o tym samym tytule. Mimo pokaźnych rozmiarów pozycję pochłania się dość szybko. Nie jest przeładowana tekstem, a wartka akcja sprawia, że czytelnik chce sprawdzić, co dzieje się na kolejnej stronie. Moim zdaniem jest to pozycja obowiązkowa dla fanów Hellboya i dobrych opowieści grozy. Dla mnie był to też jeden z najbardziej oczekiwanych komiksów tego roku. Po jego lekturze jestem w pełni ukontentowany i z pewnością sięgnę po drugi tom historii o Lordzie Baltimore. Zwłaszcza, że pierwsza część kończy się dość intrygująco.