Nie jestem z Marvelem na bieżąco w takim stopniu jak z DC, ale nie mogłem sobie odmówić lektury „Tajnej Inwazji”. Czyli, jak pisze Kamil Śmiałkowski (Człowiek z popkultury), „jednego z najważniejszych i najlepszych komiksów Marvela w historii”. Problem z tym komiksem polega na tym, że to w zasadzie finał całej potyczki ze Skrullami. A z tego, co się zdążyłem zorientować całość nieco traci  bez znajomości historii uzupełniających.

Komiks trafił do księgarni w maju 2023 r. za sprawą wydawnictwa Egmont. Solidnie wydany, okraszony dodatkowymi materiałami w postaci m.in. okładek oryginalnych i alternatywnych. Z tytułową grafiką, która zachęca do sięgnięcia po lekturę. Nie jest to jednak jego debiut w kraju nad Wisłą, bo wcześniej pojawił się już w kultowej kolekcji WKKM. Niemniej ja nie miałem okazji sięgnąć po niego wcześniej, więc naostrzyłem zęby i ochoczo zabrałem się za śledzenie losów superbohaterów.

O czym jest ten komiks? O inwazji kosmicznej rasy Skrulli na Ziemię. Może nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby owa inwazja nie była „tajna”. Bo przecież najazdów kosmitów na naszą ojczystą planetę mieliśmy już w dziełach popkultury tysiące przypadków. Tu jednak scenarzysta Brian Michael Bendis wpadł na ciekawy pomysł. Skrulle to zmiennokształtni, którzy postanowili podszyć się pod superbohaterów. W efekcie tak naprawdę nikt do końca nie wie, czy jego towarzysz u boku nie jest przypadkiem zakamuflowanym kosmitą. Nasila się paranoja i wzajemna nieufność. Nikomu nie można wierzyć. Jak w takich warunkach prowadzić wojnę z przybyszami i odeprzeć ich inwazję? Świetny pomysł na komiks.


Jak wspomniałem wcześniej, historia ponoć sporo traci bez znajomości zeszytów uzupełniających. Skąd to wiem, skoro ich nie czytałem? Zrobiłem research i przygotowałem się do lektury, bazując na recenzjach innych blogerów – lepiej obeznanych w świecie Marvela ode mnie. Znawcy tematu piszą, że przed lekturą „Tajnej Inwazji” warto zapoznać się jeszcze z „Civil War” czy „World War Hulk”. Wówczas dostaniemy bardziej kompletną wizję scenarzystów, bogatą w szczegóły i dodatkowe informacje.


Dla mnie, nie będę owijał w bawełnę - „niedzielnego czytelnika komiksów Marvela”, lektura „Tajnej Inwazji” była skokiem na głęboką wodę. Na początku rzeczywiście trudno było mi się odnaleźć w bieżących wydarzeniach, ale wiedziałem o tym zawczasu i dlatego czytałem komiks dość uważnie, by nie pogubić wątków. Mimo wszystko muszę powiedzieć, że jestem usatysfakcjonowany (choć znając tie-iny mógłbym być usatysfakcjonowany jeszcze bardziej). Jest to kawał solidnej historii super-hero z ciekawym wątkiem przewodnim. Coś oryginalnego, coś nowego (choć w rzeczywistości komiks ma już swoje lata). 

Usatysfakcjonowani powinni być też fani trykociarzy. Zagęszczenie bohaterów na centymetr kwadratowy każdej strony jest tu ogromne. Bijatyki, mordobicia, efektowne bitwy, strzelaniny przedstawione szczegółową kreską Leninil Francis'a Yu robią ogromne wrażenie. Niektóre potyczki rozłożono na dwie strony tworząc widowiskowe pejzaże z pól bitew. Dla fanów tego typu historii, rzeczywiście jest to kawał solidnej rozrywki. Ale nie chodzi tu tylko o mordobicia. Chodzi o klimat niepewności i braku zaufania. Powoduje to, że trudno oderwać się do lektury, bo na każdej kolejnej stronie może dojść do nagłego zwrotu akcji, a bohater, któremu kibicujemy okaże się Skrullem.

Nie będę wystawiał całościowej oceny, bo nie znam kompletnej historii. „Tajna inwazja” to kulminacja wydarzeń toczących się także w innych opowieściach. Z niecierpliwością czekam na serial o tym samym tytule, który wkrótce ma zadebiutować w Disney+. Po jego emisji chętnie sięgnę ponownie po komiks, by porównać obie wersje.

Dziękuję wydawnictwu Egmont za przekazanie egzemplarza recenzenckiego.