Świat się kończy, ale oni tego jeszcze nie wiedzą. Grupa przyjaciół przyjmuje zaproszenie na kilkudniowy wypoczynek w pięknym, nowoczesnym domu nad jeziorem. Mają do swojej dyspozycji wszystko – od pełnej lodówki, przez bogatą biblioteczkę, SPA i inne bajery. Gospodarzem jest niejaki Walter, który starannie wyselekcjonował gości i wpadł na pomysł zorganizowania wyjazdu. Kiedy docierają na miejsce, dowiadują się prawdy – cały świat pochłonęła apokalipsa. Dom zmienia się w złotą klatkę. Nie mogą opuścić bajkowej okolicy, nie mają kontaktu z bliskimi. Czy są bezpieczni? Co się dzieje ze światem? I kim do licha jest w rzeczywistości Walter?

Tak zaczyna się komiks „Miły Dom Nad Jeziorem” napisany przez Jamesa Tyniona IV (autora m.in. „Coś zabija dzieciaki” czy „Departamentu prawdy), a zilustrowany przez Alvaro Martineza Bueno. Komiks pierwotnie wydany został w ramach imprintu „DC Black Label”. Do Polski trafił za sprawą wydawnictwa Egmont w kwietniu i oznaczony został etykietą „Tylko dla dorosłych”. Wydawca reklamuje go jako horror, ale ja bym powiedział, że jest to raczej thriller psychologiczny w klimatach postapokaliptycznych. Co oczywiście w żaden sposób nie umniejsza tej pozycji. Bo komiks robi robotę - trzyma w napięciu do ostatnich stron.


Tynion IV po raz kolejny udowodnił, że jest sprawnym scenarzystą. Ale od razu powiem, że nie chciałbym chwalić dnia przed zachodem słońca. Jest to bowiem tom pierwszy historii, który stawia wiele znaków zapytania. Zobaczymy, jak rozpoczęte tu wątki zostaną doprowadzone do końca w drugiej części. Póki co, autor umiejętnie podgrzewa atmosferę, dawkując grozę i niepewność.

Scenarzysta wyraźnie zarysował portrety psychologiczne bohaterów, pozwalając czytelnikowi poznać ich losy nie tylko w trakcie przebywania w miłym domu nad jeziorem. Zastosowano retrospekcje, które przenoszą nas do czasu, gdy poszczególni bohaterowie poznali Waltera. Ale nie tylko retrospekcje – wprowadzeniem do każdego zeszytu są krótkie wstawki ukazujące nam bohaterów w postapokaliptycznym świecie. To kolejna zagadka, z rozwiązaniem której przyjdzie nam poczekać do kolejnego tomu.

Czytania jest sporo, akcji niewiele. Osobiście nie przepadam za przegadanymi komiksami, ale tu forma prowadzonych dialogów sprawdza się bardzo dobrze. Są one naturalne i niewymuszone. Nie znam oryginału, ale tłumaczka Paulina Braiter sprawiła, że komiks czyta się bardzo płynnie. Rozmowy przybliżają nam sylwetki bohaterów, ich mocne i słabe strony. Ciekawostką są dodatkowe materiały przeplatane z bieżącymi wydarzeniami. To m.in. screeny z komunikatorów, notatki bohaterów, czy zapisy transkrypcji rozmów.

Słowa uznania dla rysownika, czyli Alana Martineza Bueno. Jego twórczość nie była mi wcześniej bliżej znana, ale w komiksie daje się poznać od dobrej strony. Rysunki są utrzymane w realistycznej konwencji, z nutką chropowatości i niedbałości. Nie dotyczy to jednak obrazków, na których przedstawiono architekturę – te są dopieszczone do najmniejszych detali. Rysownik stosuje też ciekawe, dynamiczne kadrowanie. Całość utrzymana jest w stonowanej, pastelowej kolorystyce.


„Miły dom nad jeziorem” to ciekawa pozycja, która rozbudza apetyt na ciąg dalszy historii. Stawiałbym ją nawet wyżej niż wcześniejszy cykl horrorów spod znaku Hill House. Daję jej spory kredyt zaufania, ale z ostatecznym werdyktem poczekam do drugiego tomu. Jak wspomniałem wyżej, autor napoczął sporo wątków i chciałbym zobaczyć jak z nich wybrnie. Swojego czasu zachwycałem się serią „Gideon Falls”, której zakończenie trochę mnie rozczarowało, więc wolę być ostrożny w osądach. Liczę jednak na to, że „Miły dom nad jeziorem” mnie w tej kwestii nie zawiedzie.

Dziękuję wydawnictwu Egmont za przekazanie egzemplarza recenzenckiego komiksu.