W czasie, gdy wszyscy delektują się najnowszą wydaną w Polsce pozycją Thomasa Otta, czyli „Lasem” od Kultury Gniewu, ja nadrabiam zaległości. Nie będę ściemniał, że twórczość tego artysty była mi wcześniej znana. A że „Lasu” jeszcze nie kupiłem, sięgnąłem po starszą pozycję - „R.I.P. - Best Of 1985-2004” - dostępną w mojej osiedlowej bibliotece. Chciałem sprawdzić, z „czym to się je”. Po lekturze już wiem, że na zawsze zapamiętam nazwisko tego autora.

„R.I.P” to antologia opowiadań dotyczących zagadnienia śmierci. Pewnie takich jest wiele. Komiks jest czarno-biały. Takich też. Napisać jednak tylko tyle na ten temat, to jak nic nie napisać.

Zacznijmy od rysunków, bo to pierwsza rzecz, na którą zwraca uwagę każdy czytelnik. Wszystkie powstały w specjalnej technice zwanej scratchboardingiem. Polega ona na zeskrobywaniu dowolnym narzędziem (np. skalpelem technicznym) jednej warstwy farby z drugiej. I być może nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że Ott robi to z precyzją szwajcarskiego zegarmistrza. Wydobywa głębię, perspektywę, wiernie oddaje mimikę twarzy, detale, a nawet cienie!

W efekcie każdy jego kadr to małe, dwukolorowe dzieło sztuki. Bo mając na uwadze, że artysta tworzy w ten sposób swoje prace, możemy śmiało nazwać je dziełami sztuki. Nawet nie ma co porównywać z amerykańskimi zeszytówkami produkowanymi cyfrowo „na akord”. Mnie efekty jego pracy dosłownie zamurowały. Ale zobaczcie sami:



Oczywiście komiks to nie tylko rysunki. Historie wymyślone Otta również zapadają w pamięć. Nie tylko ze względu na swoją makabryczną tematykę. Także z uwagi na to, że opowiedziane zostały bez jednego słowa. Tak – w komiksie nie ma klasycznych dymków czy podpisów pod ilustracjami. Autor opowiada wszystko obrazem. A jak sam tytuł wskazuje, nie są to lekkie i humorystyczne stripy z gazet. Jak oddać tak trudne zagadnienie, jakim jest umieranie jedynie za pomocą obrazu? Też trzeba mieć łeb na karku.

Ott opowiada z pozoru proste historie o śmierci (łącznie 20). Objawiającej się na przeróżne sposoby i w przeróżnych okolicznościach. Jedne historie są dłuższe, inne krótsze (np. składają się z jednej planszy), ale łączy je jeden wspólny mianownik. Są wiarygodne. Nawet jeśli dotyczą tematyki zakrawającej na science fiction (historia o Syrenie głęboko zapadła mi w pamięć). Ale oczywiście większość opowiedzianych historii, jest bardziej przyziemna. Mamy klasyczne morderstwa czy samobójstwa, a nawet działalność Ku Klux Klanu. Nie wszystkie opowieści są jakoś przesadnie odkrywcze, co więcej, niektóre z tych scen mogliśmy widzieć już w innych dziełach popkultury. Ale autor pokazuje je w całkiem nowym świetle. A właściwie to – mroku.

Na końcu albumu zamieszczono posłowie Martina Erica Aina dotyczące komiksów Otta. Takie punkowo-komiksowe, bo trzeba Wam wiedzieć że Ott udzielał się też muzycznie. A także pokaźną listę - liczącą pewnie z kilkaset nazwisk (tych prawdziwych i fikcyjnych), którym Ott dziękuje za inspiracje. A mamy tu prawdziwy przekrój. Od Lucky Luke'a zaczynając, przez Pippi Laghstrumpf, Sex Pistols, czy E.A. Poe kontynuując, na Clincie Eastwoodzie kończąc.

W krótkich, żołnierskich słowach. Podobało mi się! Na pewno obczaję pozostałe komiksy autora! Polecam!