No powiedzcie sami: czy fan opowieści z dreszczykiem może przejść obok takiej okładki obojętnie? Wiem, że nie powinno się w ten sposób oceniać książek, ale nic na to nie poradzę. Dobra okładka zawsze robi robotę, a na mnie działa jak lep. Długo się więc nie zastanawiałem i kiedy tylko Kultura Gniewu rozpoczęła przedsprzedaż pozycji niezwłocznie ją kupiłem. Jakie są moje wrażenia?

„Hotel na skraju lasu” to komiksowy debiut Magdaleny i Michała Hińcza. Z krótkiej notki biograficznej zamieszczonej na stronie Kultury Gniewu dowiadujemy się, że autor (rocznik 1995) jest absolwentem Akademii Sztuk Pięknych i obecnie wraz z żoną pracuje nad kolejnymi tomami powieści graficznej o mieszkańcach hotelu. Bo omawiany tu komiks jest dopiero pierwszą częścią.

Wbrew temu co mogłaby sugerować okładka, nie jest to jednak historia o nawiedzonym domu. A raczej o dziwnych zjawiskach, które zachodzą w okolicach posiadłości. Główną bohaterką jest Julia, wnuczka właściciela pensjonatu. Poznajemy ją w momencie, gdy do hotelu przyjeżdżają jej znajomi – Belan i Malidija. Julia opowiada im o dziwnym incydencie, który miał miejsce dzień wcześniej. Z hotelu wyproszono tajemniczego gościa, ze względu na zawartość jego walizki. Przewoził bowiem przedmioty, które budziły sprzeciw wśród właścicieli hotelu. Goście trafiają zresztą w dziwny czas. Natura zaczyna wysyłać niepokojące sygnały – pojawiają się ulewne deszcze, tajemnicze sylwetki przemykają przez knieje, a zwierzęta zaczynają zachowywać się nietypowo.

Akcja osadzona jest w bliżej nieokreślonej rzeczywistości. Mamy tu elementy fantastyki, do których możemy zaliczyć oswojone koniopodobne zwierzęta – wlichy. Mieszkańcy nie posługują się nowoczesnymi narzędziami – poruszają się na wozach i łodziach. I generalnie żyją w symbiozie z lasem, jego darami i zwierzętami. Coś jednak wkrótce burzy tę idyllę, kiedy w okolicy zaczynają znajdować okaleczone zwłoki. Atmosfera się zagęszcza, a niepokój zaczyna wlewać się za kołnierze bohaterów. Wiele więcej nie mogę Wam powiedzieć o fabule, by nie psuć zabawy płynącej z lektury.

Komiks ma specyficzny, ponury klimat. To nie tylko zasługa samej konstrukcji opowieści, ale i charakterystycznych rysunków Michała Hińczy. Nie znam się na technikach rysowania, ale tu bym obstawiał, że artysta korzystał z ołówka, kredy i kredek. Tak to przynajmniej wygląda w oczach laika. W każdym razie nie ma tu precyzyjnych obrysów rysikiem czy markerem. Rysunki są nieco chropowate i bałaganiarskie – daleko im do sterylnych pociągnięć pióra, jakie znamy z opowieści o trykociarzach. Ale właśnie w tym leży cała moc tego komiksu – ponure i nie zawsze czytelne kadry budują klimat opowieści. 


Komiks ma aż 250 stron, więc jak na debiut to całkiem solidna cegła. Dzięki zastosowaniu tylu plansz autorzy mieli możliwość spokojnego poprowadzenia fabuły i rozpisania dialogów. Nie mamy tu więc syndromu, z jakim borykają się niektóre polskie komiksy – czyli koniecznością stosowania skrótów, przeskoków czy niedopowiedzeń (bo czytelnik się domyśli). Są kadry, na których jest sporo rozmów, ale też strony (a nawet rozdziały) opowiadające akcję samym obrazem.

Komiks przypadł mi do gustu i na pewno sięgnę po kolejne części. Nie mogę się wypowiedzieć o całej historii, ale pierwszy tom, jak na debiut - jest obiecujący. Kibicuję autorom, by kolejne albumy były równie dobre. Odstraszać może jedynie cena okładkowa - 90 zł. Ale z tego co widzę komiks da się wyhaczyć w sieci o kilkadziesiąt złotych taniej.