Musiałem mieć około 9 lat, gdy po raz pierwszy zetknąłem się z Binio Billem. Był rok 1989, a ja w swoje ręce dorwałem „Świat Młodych”, w którym pojawił się komiks „Binio Bill i 100 karabinów”. Wyciąłem z gazety ostatnią stronę z komiksem i wkleiłem ją do zeszytu, gdzie później systematycznie doklejałem kolejne odcinki. Była końcówka lat 80-tych, ale nie był to debiut Binio Billa na łamach harcerskiej gazety. Ja załapałem się na wznowienia jego przygód. Pierwotnie drukowane były one już od 1980 roku. To wówczas Jerzemu Wróblewskiemu udało się w końcu wypłynąć z tym komiksem na szerokie wody.

Dziś, po ponad trzech dekadach, w moje ręce trafił pięknie wydany przez Kulturę Gniewu integral „Binio Billa”, zawierający komplet przygód kowboja o polskim rodowodzie. Nie wszystkie opowieści były mi znane, więc z największą przyjemnością zanurzyłem się w lekturze. Co prawda na naszym rynku kilka lat temu pojawiły się wznowienia przygód Binio Billa w kilku albumach, ale nie miałem okazji się z nimi zapoznać. Dziś nawet się z tego cieszę, bo miałem pretekst do zakupu integrala.

A kim jest Binio Bill? Jerzy Wróblewski zdradza nam to już na pierwszym kadrze komiksu „Rio Klawo”. To Polak, Zbigniew Bielecki, który stał się jednym z najsłynniejszych bohaterów Dzikiego Zachodu. Ponieważ Amerykanom trudno było wymawiać jego prawdziwe nazwisko, korzystał z pseudonimu Binio Bill. Był szeryfem w miasteczku Rio Klawo, a nieodłącznym towarzyszem jego przygód był koń Cyklon. Binio był też oczywiście znakomitym rewolwerowcem, o którego umiejętnościach krążyły legendy. Stronił od whisky, a w saloonach zamawiał zawsze lemoniadę. Nie stronił natomiast od pięknych kobiet, których wiele spotkał podczas swoich przygód. 

Integral liczy blisko 300 stron i został wydany w twardej oprawie. Znajdują się w nim historie: „Rio Klawo”, „Binio Bill na szlaku bezprawia”, „Binio Bill i 100 karabinów”, Binio Bill i trojaczki Benneta”, Binio Bill kręci western i... w kosmos”, „Binio Bill i ciocia Patty”, „Śladami Kida Walkera, „Binio Bill i... skarb Pajutów” oraz Binio Bill i... szalony Heronimo”. Dodatkowo wydawca dołożył obszerny artykuł ilustrowany materiałami dodatkowymi, w tym archiwalnymi komiksami o tematyce westernowej spod pióra Jerzego Wróblewskiego. Z posłowia dowiemy się jaką drogę przeszedł autor, zanim w epoce PRL-u udało mu się znaleźć wydawcę, który byłby skłonny opublikować western. Jego historie odrzucił m.in. Relax. Poznamy też wcześniejszych bohaterów stworzonych przez Wróblewskiego i historyjki o Dzikim Zachodzie. Dodatkowym atutem i bonusem dla czytelnika są grafiki polskich artystów, którzy zdecydowali się oddać hołd Jerzemu Wróblewskiemu.

Po lekturze komiksu mogę stwierdzić, że opowiedziane tu historie niewiele się zestarzały. W zasadzie można je śmiało postawić w jednym rzędzie z takimi europejskimi legendami, jak chociażby „Lucky Luke” (do którego – nawiasem mówiąc – najczęściej porównywany jest Binio Bill). Jerzy Wróblewski doskonale ilustrował realistyczne komiksy, ale równie dobrze szło mu z cartoonową kreską, czego Binio jest koronnym przykładem. Fabularnie wszystko trzyma się kupy, a opowiedziane tu historie nadal bawią. Choć musicie mieć na uwadze, że ja w swojej opinii mogę nie być obiektywny, bo na tych historiach się wychowałem i darzę je ogromnym sentymentem. Zastanawia mnie, jak przygody Binio Billa może odbierać młodsze ode mnie pokolenie, dajmy na to 20-latków.