Drugi tom serii „Książęta Demony” nosi tytuł „Malagate, zwany Potworem”. Jak nietrudno się domyślić Kirth Gerson, główny bohater opowieści będzie w nim dążył do konfrontacji z tytułowym Potworem. Tak zresztą sugeruje nie tylko tytuł, ale także i zakończenie pierwszej części cyklu (recenzja tutaj). W międzyczasie musi jednak wykonać jeszcze jedno zadanie – jak być może pamiętacie z poprzedniej części – uratować pewną kobietę. A żeby tego dokonać, będzie musiał mocno wysilić swoje szare komórki.


„Książęta Demony” to seria komiksowa, którą stworzono na podstawie książek Jacka Vance'a. Za scenariusz odpowiada Jean-David Morvan (m.in. „Armada”), a rysunki wykonał Paolo Traisci. Akcja opowieści dzieje się w przyszłości, gdzie podróże międzygwiezdne są na porządku dziennym. Kirtha poznaliśmy jako młodego chłopca, któremu udało się uniknąć maskary dokonanej przez Książęta Demony. Poprzysiągł zemstę na ludobójcach i już jako dorosły człowiek próbuje odszukać winnych rzezi. Trop prowadzi go do środowiska tzw. poszukiwaczy planet i na Uniwersytet. Posiadając dysk z namiarami na dziewiczą planetę, postanawia zwabić tam trzech podejrzanych. Jednym z nich jest Attela Malagate. Ale którym? 

Tom drugi opowieści o Książętach Demonach popycha fabułę serii do przodu. Podobnie jak w pierwszej części, dzieje się tu sporo. Jest kryminalna intryga, laserowe pojedynki, a nawet pościgi na ścigaczach przypominających te z Gwiezdnych Wojen. Pojawiają się nowe postacie, ale nawet mimo tego że odrywają drugoplanowe role, ich charaktery zostały ciekawie zarysowane. Mam tu na myśli na przykład Robina Rampolda, który zmaga się ze swoistą odmianą tzw. syndromu sztokholmskiego.

Mocną stroną albumu są rysunki Paolo Traisci'ego. Świat przedstawiony przez tego artystę urzeka realistycznymi krajobrazami dziewiczych planet i szczegółowym odwzorowaniem futurystycznych metropolii. Trasici miksuje dobrze nam znane klimaty rodem z Cyberpunka, Gwiezdnych Wojen czy Blade Runnera. Świetnie radzi sobie zarówno z „technicznymi” rysunkami miast czy statków kosmicznych, jak i „miękkimi” pejzażami odkrywanych przez bohaterów planet. 

Reasumując, jeśli podobała Wam się część pierwsza, to druga z pewnością Was nie zawiedzie. Dzieje się tu sporo, zarówno pod względem fabularnym, jak i wizualnym. Kawał solidnej frankofońskiej lektury.

Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.