Szumowina, to według Słownika Języka Polskiego człowiek zdegenerowany moralnie, żyjący z przestępstwa. Z kolei Wikipedia podaje, że jest to potoczne określenie na osobę o podłym charakterze. Czyli wiecie już, z kim będziecie mieli do czynienia, jeśli zdecydujecie się na zakup komiksu pod takim właśnie tytułem. Dodam jeszcze od siebie po lekturze komiksu: to ćpun, który przehandlowałby własną matkę za działkę koki lub cracku, degenerat moralny, załatwiający pod siebie swoje potrzeby na środku ulicy (i nie mówię jedynie o sikaniu). Chyba najmniejszym jego przewinieniem jest palenie zioła. I może nie warto by było poświęcać mu więcej czasu, gdyby nie dwa intrygujące fakty. Posiada supermoce i jest na usługach rządowych. A na określenie szumowina reaguje alergicznie. Woli pseudonim operacyjny: Chujo-Grzmot*

Dobra, wiemy już kim jest szumowina, więc ujawnijmy jego personalia: to Ernie Ray Clementine. Pewnego dnia na skutek niefortunnego zbiegu okoliczności wstrzykuje sobie nie to, co planował. W efekcie zostaje obdarzony nadludzką mocą i wciągnięty na usługi rządowe. Ale jest pewien haczyk: supermoce objawiają się tylko wówczas, gdy Clementine kieruje się szlachetnymi pobudkami. Wcale nie jest to takie proste, skoro mamy do czynienia z prawdziwym mętem. Ale od czasu do czasu się to zdarza, bo gdzieś tam głęboko w serduszku (awwwwww...) kryją się jeszcze iskierki szlachetności. Facet z grubsza czuje co jest złe, a co dobre. Ma swój specyficzny kompas moralny.

Lektura komiksu "Szumowina" przywodzi mi na myśl trzy dzieła popkultury - "Lobo", "Jamesa Bonda" i "Big Lebowskiego". To takie swoiste skrzyżowanie tych klimatów. Mamy tu intrygę polityczną, totalną rozpierduchę i dekadenckie podejście do życia. Przy czym "Big Lebowski" to taka wersja lajt Clementine. Generalnie jest to komiks zdecydowanie dla dorosłego odbiorcy. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że ma szokować samą postacią, przekleństwami, zdegenerowanym trybem życia itp. Komiks porusza jednak ważne kwestie polityczne. Mamy tu spięcie z naziolami, którzy próbują wykreować własny porządek świata (tom 1. - Cocainefinger), czy hippisami, którzy ze swojej bazy w kosmosie chcą narzucić ludziom na Ziemi własne standardy (t.2 - Moonflower). Nie będę rozwodził się dłużej nad fabułą. Naparzanki to clue tego komiksu, ale gdzieś tam przewijają się istotne społecznie kwestie. Czyta się to całkiem dobrze, jeśli jesteście odporni na bluzgi i wszelkiej maści obrzydlistwa związane z ćpaniem.

Przejdźmy do technikaliów. Scenarzystą jest Rick Remender, który maczał palce w takich tytułach jak Uncanny X-Force, Venom, Captain America, Uncanny Avengers, Fear Agent, Deadly Class czy Black Science. Wie co robi i robi to dobrze. Z kolei ilustratorów jest kilku. Ich styl jest z grubsza nawet spójny, choć wydaje mi się, że lepiej pod tym względem wypada tom pierwszy. Jest bardziej "brudny" i mniej cukierkowy. Ogólnie tom pierwszy wydaje mi się znacznie lepszy od dwójki, która jest trochę przekombinowana i za bardzo "rozmyta".

Czy mogę Wam polecić ten komiks? Trudno mi postawić jednoznaczny werdykt. Mnie jakoś specjalnie nie porwał, ale nie znaczy to, że jest to słaba pozycja. Czytając go bawiłem się w sumie całkiem nieźle (głównie za sprawą kapitalnych dialogów), ale nie wiem czy zdecyduję się na zakup kolejnych części. Jak mam być szczery, to tom 1 kupiłem tylko dlatego, że Non Stop Comics wrzuciło go na stronę z egzemplarzami poekspozycyjnymi z obniżoną ceną (18 zł)**. Tom drugi dorzuciłem do paczki.

*Przynajmniej tak mówi o sobie w drugim tomie.

** Jako ciekawostkę dodam, że w Non Stop Comics pracują chyba laboranci ;) Mój egzemplarz "poekspozycyjny" miał jedynie naderwaną folię na przestrzeni o wymiarach - dosłownie - 2 cm2. Pewnie inne wydawnictwa nawet by na to nie zwróciły uwagi. Szacun za podejście do klienta!