Są takie zawody, które wykonywać mogą tylko wyjątkowo odporne osoby. Należą do nich m.in. wszystkie prace mające związek ze śmiercią i zwłokami. Na pewno słyszeliście o tzw. sprzątaczach. To osoby, które zajmują się doprowadzeniem do porządku mieszkania, w którym rozłożyło się ciało denata. Nie mam na myśli „świeżych” zwłok, lecz takie które odleżały już kilka dni lub tygodni. Proces rozkładu ciała rozpoczyna się już kilka minut po śmierci, a im dalej w las tym robi się koszmarniej. Ciało zaczyna gnić, wyciekają płyny, robaki i muchy rozpoczynają swoją ucztę. A procesom tym towarzyszy okropny fetor. Jeśli zwłoki nie zostaną uprzątnięte w miarę wcześnie, całe mieszkanie „przesiąka” trupem. Firmy zajmujące się sprzątaniem nierzadko muszą skuwać tynki, zrywać podłogę i ozonować pomieszczenia. Meble czy dywany idą do spalarni. O szczegółach takiej pracy możecie poczytać w dostępnych w sieci reportażach.

Jak się okazuje, w podobnej branży działają też inni „sprzątacze”. To osoby, które ewidencjonują po śmierci rzeczy zmarłych. Chodzi przede wszystkim o denatów, którymi nikt się nie interesował za życia. Czasami leżą miesiącami, zanim ktoś znajdzie ciało. Wówczas na miejsce przybywa ekipa, która musi spisać dobytek i zebrać co bardziej wartościowe rzeczy. Działają na zlecenie domów aukcyjnych.  Nie wiem na ile jest to legalna fucha, ale o takim właśnie procederze opowiada komiks  „RIP. Derrick. Ciężko przeżyć własną śmierć”, wydany przez Non Stop Comics.

Derrick ze swoją ekipą zastaje więc taki sam widok, jak sprzątacze zwłok. I rusza do akcji. Musi przeszukać mieszkanie (w tym ciało) jeszcze zanim na miejsce dotrze ekipa z zakładu pogrzebowego. Wszystkie wartościowe rzeczy przejmują od razu faceci w czarnych garniturach, bezwartościowe drobiazgi mogą sobie zatrzymać sprzątacze. „Robaki są wszędzie. Gdzie nie postawisz nogi słychać chrupnięcie. Czasami to karaluch, czasami końcówka palca wystrzelonego podczas eksplozji trupa. W całym moim życiu nie widziałem nic równie odrażającego. Nowy się porzygał (…)” – mówi Derrick, który pracuje w tej branży już dość długo.

Trzeba dodać, że działanie w takich warunkach stwarza też pole do nadużyć. Ale ekipa kieruje się żelazną zasadą: nie kradnij. Konsekwencje potencjalnej kradzieży są bowiem bardzo dotkliwe. „Oprócz tego, że stracisz robotę, pozostali obiją ci mordę ze strachu, żeby nie wzięto ich za wspólników” – wyjaśnia Derrick.

Komiks, do którego scenariusz napisał Gaet’s, mimo swej tematyki, jest hipnotyzującą lekturą. W zasadzie trudno się od niej oderwać, choć brud, syf i zgnilizna wylewają się niemal z każdej strony (dobrze, że nie opracowano jeszcze technologii oddającej zapachy w komiksach ;). Jeśli miałbym za zadanie dokonać klasyfikacji gatunkowej, to wydaje mi się, że jest to opowieść z pogranicza kryminału i thrillera. Na początku fabuła rozkręca się dość leniwie, ale z biegiem czasu zaczyna nabierać tempa. Zwłaszcza po punkcie kulminacyjnym, po którym sprawy pracowników zakładu zaczynają się mocno komplikować.

Narratorem jest Derrick, który wprowadza czytelnika w tajniki swojej branży. Sam wydaje się życiowym przegrywem – jego marzeniem było zostać weterynarzem. Dziś żyje w dość trudnych warunkach z kobietą, która nie do końca jest wobec niego fair. Zresztą wszyscy bohaterowie z jego ekipy mają dość wyraziste życiorysy i motywy, które skłoniły ich do podjęcia takiej, a nie innej pracy. To zbieranina wyrzutków, z których każdy jest na swój sposób twardzielem.

Rysunkami zajął się Julien Monier. Są one utrzymane w konwencji realistycznej, ale nie pozbawione cartoonowego sznytu. Mimo tego idealnie wpasują się w charakter opowieści. Kolorystyka utrzymana jest w stonowanych barwach, dodając całości przygnębiającego i ponurego klimatu.

„RIP. Derrick. Ciężko przeżyć własną śmierć” to dopiero początek historii, która ma się składać z sześciu tomów. Kolejne albumy mają tytuły z imionami pozostałych członków ekipy Derricka. Wszystko wskazuje więc na to, że poznamy ciąg dalszy tej historii opowiedziany z punktu widzenia pozostałych bohaterów. Ostrzę sobie zęby, bo pierwszy tom to naprawdę kawał solidnej lektury.