Klamka zapadła. Postanowiłeś popełnić samobójstwo skacząc z dachu. Kiedy już lecisz w dół, dociera do Ciebie, że zrobiłeś błąd. Gdybyś dostał jeszcze tę jedną szansę… I ją dostajesz. Udaje Ci się przeżyć, ale nie ma nic za darmo. Będziesz musiał pójść na następujący układ: raz w miesiącu zabijesz bandytę, albo sam zginiesz. Co zrobisz? Taka sytuacja spotyka Dylana, sfrustrowanego życiem studenta dobijającego trzydziestki. Tak w telegraficznym skrócie przedstawia się pomysł na komiks „Zabij albo zgiń”, którego scenarzystą jest Ed Brubaker (inne jego komiksy to m.in. „Fatale”, „Velvet” czy „Zimowy żołnierz”).

Komiks nie jest nowy, bo został wydany przez Non Stop Comics w latach 2017-2018 w czterech tomach. Nadrabiam jednak zaległości i sięgam po intrygujące tytuły, których do tej pory nie dane mi było przeczytać. A zdradzę już na samym początku, że „Zabij albo zgiń” jest jednym z tych komiksów, z którymi warto się zapoznać. Oczywiście jeśli lubicie mroczne kryminały, w których pojawiają się wątki fantastyczne. Osobiście pochłonąłem cztery tomy w ekspresowym tempie, mimo iż jest w nich sporo dialogów, a całość liczy łącznie około 560 stron.

Komiks łączy w sobie kilka gatunków. Na pierwszy plan wysuwa się wątek kryminalny. Dylan podejmuje wyzwanie i zaczyna „wyrywać chwasty”. Na początku nieudolnie, ale z biegiem czasu dochodzi co coraz większej wprawy. Porywa się nawet na człowieka, który jak się okazuje należy do rosyjskiej mafii. Co oznacza niemałe kłopoty. Jest też wątek fantastyczny lub jak kto woli – psychologiczny. Główny bohater dostaje bowiem szansę na nowe życie od… demona. To właśnie mroczna istota podpowiada mu, kogo powinien zabić i wymaga od niego jednej ofiary miesięcznie. Jednak z racji tego, że Dylan ma problemy natury psychicznej, czytelnik do samego końca nie jest pewien, czy ów demon nie jest jedynie wytworem jego wyobraźni. Co więcej, może sobie to interpretować na swój sposób.

Fabuła komiksu rozwija się nieśpiesznie odrywając przed czytelnikiem coraz więcej faktów z życia Dylana. Główny bohater jest zarazem narratorem opowieści, więc całość historii poznajemy z jego punktu widzenia. Dowiadujemy się m.in., że uwikłany jest w trudny związek z Kirą, dziewczyną która obecnie spotyka się z jego przyjacielem. Chłopak ma problemy psychiczne i zażywa leki, nie stroni jednak od miękkich narkotyków, które kupuje od zaprzyjaźnionego dilera. Jego matka mieszka na przedmieściach. Ojciec, który przed laty tworzył grafiki z pogranicza fantasy i porno, już nie żyje. Wspominam o tym, bo ten wątek odegra w komiksie ważną rolę. Nie będę jednak wchodził w szczegóły.

Jak pisałem wyżej, opowieść prowadzona jest z punktu widzenia głównego bohatera. Pełna jest jego przemyśleń i retrospekcji. Mimo tego czyta się ją bardzo dobrze, bo nie ma ona moralizatorskiego charakteru. Morderca tak racjonalizuje swoje czyny, że nawet czytelnik jest przekonany, że Dylan działa w słusznej sprawie. Nawet wspomniany demon pojawia się sporadycznie nie przytłaczając czytelnika swoją obecnością. Scenarzysta oczywiście nawiązuje do klasycznego motywu mściciela, ale robi to z głową. Bohater nie morduje tuzinami, jak chociażby Punisher, a do każdej zbrodni robi metodyczne przygotowania. 

Słowa uznania należą się także ilustratorowi, którym jest Sean Phillips. Artysta współpracował już z Brubakerem przy innych seriach („Incognito” czy „Fatale”). Rysunki są szczegółowe i realistyczne. Stylistyka jest raczej „brudna”, a kolory stonowane (odpowiada za nie Elizabeth Breitweiser), co nadaje opowieści ponury charakter. Niemałą rolę odgrywa oczywiście czerwień. Oprócz krwi czy błysków z luf karabinów, kolor ten znalazł swoje miejsce na masce Dylana, pod którą ukrywa swoją tożsamość (przez prasę zostaje okrzyknięty „mścicielem w czerwonej masce"). Czerwień dobrze kontrastuje nie tylko z wszechobecną czernią, ale i z finałowymi scenami, które rozgrywają się podczas śnieżnej zamieci.

Jako ciekawostkę warto dodać, że Dylan jeździ volkswagenem garbusem (też czerwonym). Czyżby to  mrugnięcie okiem w stronę fanów Dylan Doga, który jeździł takim samym autem (tyle, że żółtym)? Mamy zbieżność imienia i markę auta. Ale może to tylko moje skojarzenia.