Moja przygoda z Conanem z Cymerii liczy już ponad trzy dekady. Pamiętam dobrze, jak pewnego razu pożyczyłem od kolegi książkę pod tym właśnie tytułem, wydaną przez wydawnictwo Alfa. Niewielka, zmaltretowana wielokrotnym czytaniem, rozklejająca się książeczka i odmieniła mój punkt widzenia na fantastykę. Wsiąkłem. Na bok poszły wszystkie historie o "Panu Samochodziku" i inne książki przygodowe dla młodzieży. Zagłębiłem się w prozę R. E. Howarda, pochłaniając większość tego, co było dostępne na rynku. Potem zacząłem zbierać Conany z Ambera, a do tego doszły komiksy wydane przez AS Editor. Na Croma, ile ja razy czytałem to czarno-białe wydanie „Klejnotów Gwalhura”...

Choć mam na karku już cztery krzyżyki, to moja fascynacja tym bohaterem nie słabnie. Zdaję sobie sprawę, że są to dość proste czytadła, gdzie fabuła jest często tylko pretekstem do ukazania bijatyki, ale lubię ten klimat. Niepokonany barbarzyńca, ciekawy świata wojownik, kierujący się swoim kodeksem honorowym, hulaka i pijak, co rusz pakuje się w nowe kłopoty. Nie inaczej jest i tym razem. Mam na myśli wydany właśnie przez Egmont komiks z serii „Conan Barbarzyńca” pod tytułem „Tygiel”. Komiks jest ze stajni Marvela, a za scenariusz odpowiada Jim Zub. Ilustratorów jest trzech (Roge Antonio, Robert Gill i Luca Pizzari). Album zawiera materiały opublikowane w zeszytach „Conan the Barbarian” #13–18. Jest to zarazem czwarty komiks wydany w Polsce w ramach tej serii. 

A historia zaczyna się od... bijatyki (ale Was zaskoczyłem, co nie?). Tym razem Conan wdaje się w uliczną bójkę połączoną z pokazem siły w mieście Garchall. I jak się nie trudno domyślić - wygrywa. Nie jest jednak świadomy tego, że brał udział w specyficznych eliminacjach do turnieju o nazwie tygiel, organizowanemu ku czci boga Chalii-Maia. Podstępem zostaje wrzucony do lochów, gdzie musi się zmierzyć z pradawną grozą. W podróż wyrusza z kilkoma innymi „ochotnikami”. Żeby nie było za łatwo, wśród nich jest zdrajca. Tygiel zaprowadzi go jednak znacznie dalej niż jedynie do podziemi miasta Garchall. Zwłaszcza, że na prośbę swojej przyjaciółki postara się odzyskać tajemniczy artefakt i dostarczyć go na jego właściwe miejsce. Co przyprawi go niemal o utratę zmysłów. Komiks skończy się cliffhangerem, co oznacza że wkrótce poznamy dalsze losy Cymmeryjczyka.

Jeśli chodzi o technikalia, to tym razem dostajemy spójną fabularnie opowieść. Nie są to – jak poprzednio – luźno spięte zeszyty. Sama historia trzyma raczej odpowiedni poziom i w zasadzie trudno jej cokolwiek zarzucić. Oczywiście jeśli nie będziemy oczekiwać wysublimowanych smaczków fabularnych i przeintelektualizowanych dialogów ;) Wszyscy wiemy, czego oczekiwać od opowieści o Conanie. To wszystko właśnie tu jest.

Można natomiast mieć pewne zastrzeżenia do warstwy graficznej. Jak wspomniałem, tym razem dostajemy prace trzech grafików. Najmniej przypadły mi do gustu rysunki Roge Antonio, który zilustrował główną opowieść. Nie dlatego, że są złe. Co to, to nie – artysta rysuje całkiem dobrze. Tylko, że jak na mój gust – zbyt cukierkowo. Taka opowieść jak „Tygiel” aż się prosi o znacznie mroczniejsze klimaty. Podobny styl reprezentuje Luca Pizzari – niby nie jest źle, ale powiedziałbym  trochę za „marvelowo”. W tym albumiku najbardziej przypadły mi go gustu rysunki  Roberta Gill'a. Choć i one nie pasują mi do opowieści o Conanie. 

No cóż, ale może ja nie przestawiłem się jeszcze na nowy styl graficzny komiksów o Cymmeryjczyku. W pamięci mam wciąż klasyków - Barry'ego Windsor-Smith'a czy Johny'ego Buscem'ę, a z bardziej współczesnych rysowników Conana – Cary'ego Nord'a czy Greg'a Ruth'a. Ta „marvelowo-disnejowa” kreska kompletnie mi nie podchodzi ;)