Już same nazwiska nadrukowane na okładce „Kanibali Nowego Jorku” sugerują czytelnikowi, że będzie to lektura na wysokim poziomie. Z twórczością Jerome Charyn'a (scenariusz) i  François Boucq'a (rysunki) mogliście się już zetknąć. Francuz ilustrował m.in. serie „Księżycowa Gęba” i „Bouncer” do scenariuszy Alexandra Jodorowsky’ego. Obaj autorzy wydali też wspólnie komiks „Czarcia morda”. Na rynku dostępny jest też komiks „Tulipanek” (Scream Comics, 2017 r.), który powiązany jest fabularnie z „Kanibalami”. Opowiada jednak historię dziejącą się 20 lat wcześniej. „Kanibali” można śmiało czytać bez znajomości „Tulipanka” - to osobna historia.

Uwagę czytelnika niewątpliwie może przykuć intrygująca okładka, na której muskularna, wytatuowana kobieta tuli czule w ramionach małe dziecko. To Azami, główna bohaterka opowieści dziejącej się w Nowym Jorku w 1990 roku. To zarazem ta sama dziewczyna, którą mogliście już poznać w „Tulipanku” jako kilkuletnie dziecko. Dziś jest już dorosłą kobietą i pracuje w policji. W opowieści występuje też jej opiekun – przybrany ojciec Paul. Specjalista od tatuaży, który przeszłość spędził w radzieckim gułagu. I właśnie ta przeszłość pewnego dnia powraca, wywracając życie bohaterów do góry nogami.

Azami znajduje w śmietniku noworodka. Próbując wyjaśnić zagadkę jego pochodzenia odkrywa spisek gangów i agencji rządowych, które prowadzą przerażającą działalność. Jednocześnie do Paula odzywa się kobieta, w której zakochał się będąc w gułagu. Przez lata był przekonany, że jego wybranka nie żyje. Teraz kobieta stawia mu ultimatum. Sytuacja komplikuje się dodatkowo, gdy okazuje się, że w całą sprawę zaangażowane są siły nadprzyrodzone. O tym czy Paul i Azami wyjdą cało z dramatycznych wydarzeń, dowiecie się z lektury komiksu. 

Komiks ma doskonale skrojoną fabułę i dobrze zarysowane sylwetki postaci. Opowiada oryginalną historię, w której nie czuć wtórności – potrafi zaskoczyć. Świetnie oddaje też klimat Nowego Jorku lat 90-tych. Autorzy powoli, wręcz nieśpiesznie odsłaniają przed czytelnikiem tajemnice, ale nie pozwalają się mu nudzić.  Poszczególne wydarzenia, w których biorą udział bohaterowie z biegiem czasu splatają się w jeden warkocz prowadząc nas do zaskakującego finału. Gdy jednak przekroczymy punkt kulminacyjny, historia nabiera tempa – kolejne strony dosłownie się połyka. Wszystko to sprawia, że komiks czyta się bardzo dobrze. Dialogi nie przytłaczają czytelnika, a obrazki cieszą oko. 

Jeśli czytaliście inne komiksy, które zilustrował François Boucq, wiecie mniej więcej czego się spodziewać po rysunkach. Jest to w mojej ocenie klasyczna kreska, dość charakterystyczna dla stylu frankofońskich ilustratorów. Rysunki są realistyczne, a grafiki przedstawiające Nowy Jork lat 90-tych cieszą oko. Kadry, na których widzimy miasto, przywodzą mi na myśl nieco Balcksada, ale to tylko takie moje skojarzenie. Może dlatego, że są bogate w detale. François Boucq, ma jednak swój, wypracowany i dobrze rozpoznawalny styl.

Komiks trudno jednoznacznie zaszufladkować. Z jednej strony jest to niewątpliwie opowieść kryminalna, z drugiej ma w sobie coś z historii obyczajowej. Mamy też wątki historyczne oraz fantastyczne. Wszystko to wymieszane przez autorów w jednym tyglu tworzy oryginalną opowieść o walce dobra ze złem. Mimo iż już sam tytuł sugeruje brutalność opisanej tu historii, znajdziemy w niej jednak liczne pierwiastki nadziei i optymizmu. Jest to jednak historia zdecydowanie dla dojrzałego czytelnika.

Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.