„Moc Shazama!” to 12 tom z serii Bohaterowie i Złoczyńcy DC wydawanej przez Hachette. Jest to lektura dość przyjemna, choć mam wrażenie, że raczej kierowana do młodszego odbiorcy. Co nie znaczy, że starsi wyjadacze będą się przy niej źle bawić. Zwłaszcza, że powieść graficzna zajmująca pierwsze 100 stron komiksu, napisana i zilustrowana przez Jerrego Ordwaya, to pozycja ze wszech miar godna uwagi. Z jednej strony ze względu na genezę całej historii o Kapitanie Marvelu, z drugiej - z uwagi na kapitalne, rysunki (kontury wypełniane akwarelą!). Co ciekawe, Ordway – którego możecie kojarzyć z klasycznych historii o Supermanie - nie musiał się spieszyć z tworzeniem tej opowieści, więc powstawała bez mała przez 3 lata. Miał czas żeby dopieścić scenariusz i warstwę graficzną. Wyszło to zacnie.
A wszystko zaczyna się niczym przygody Indiany Jonesa, gdzieś w starożytnym Egipcie. To tam naukowcy pod wodzą Clarensa Batsona odkrywają starożytny grobowiec, w którym drzemią ukryte moce. Na skutek konfliktu między archeologami dochodzi do brzemiennej w skutkach tragedii. Później akcja przenosi się do metropolii Fawcett City. Tam poznajemy 10 letniego Billego Batsona, który zarabia na życie sprzedając gazety. Pewnego dnia poznaje tajemniczą postać, która sprawa że małolat otrzymuje super moce. Kiedy wypowie słowo „Shazam” zmienia się w dorosłego, obdarzonego ponadprzeciętną siłą, mądrością, wytrzymałością (itd. itp.) Kapitana Marvela. Dlaczego akurat on i co z tego wyniknie, dowiecie się z lektury tego tomu.
Komiks przedstawia początki Kapitana
Marvela, więc nie ma tu skomplikowanych nawiązań do całej mitologii DC. Bez
trudu odnajdą się w nim nawet początkujący czytelnicy. To lekka lektura
superbohaterska, ze sporą dawką humoru i nie przeładowana treścią. Momentami nawet
trochę infantylna i przywodząca na myśl klasyczne komiksy rodem z lat 50-tych. Być
może także dlatego, że Fawett City to miasto utrzymane w przedwojennym klimacie
Art. Deco. Mamy tu więc do czynienia w gangsterami w kapeluszach, klasyczne
zaokrąglone samochody, podniebne sterowce, reporterów ze szpulowymi kamerami i
wiele innych retro elementów. To wszystko buduje niepowtarzalny klimat
opowieści.
No dobrze, ale geneza Kapitana
Marvela rozpisana została na 100 pierwszych stron albumu. A co dalej? Późnej
dostajemy przedruk czterech pierwszych zeszytów regularnej serii „Moc
Shazama!”. Za ich scenariusz wciąż odpowiada Jerry Ordway, ale za pióro
chwycili już inni artyści (ołówek – Peter Krause, tusz – Mike Manley, kolory –
Glenn Whitemore). I ten przeskok jest dość bolesny. Kreska pozostałych
opowiadań pozbawiona jest bowiem już tej magii – dostajemy klasyczne rysunki
rodem z przełomu lat 80 i 90. Można o nich jedynie powiedzieć, że to po prostu
solidna rzemieślnicza robota. Fabularnie dostajemy natomiast dalsze perypetie
Billego / Kapitana Marvela, który m.in. szuka swojej zaginionej siostry.
Tradycyjnie w albumie znajduje
się wstęp przybliżający kulisy powstania serii, posłowie Jerrego Ordwaya i
felieton Nicka Jonesa. Dodatków jest całkiem sporo, więc powinny one
usatysfakcjonować każdego fana historii komiksu. Ogólnie rzecz biorąc polecam
ten album, bo to kolejna ciekawa pozycja rodem z uniwersum DC. Nie powinniście
żałować zakupu.
0 Komentarze