Czy pamiętacie co robiliście 11 września 2001 roku? Jak dowiedzieliście się o zamachach na WTC? Starsze pokolenie na pewno tak. Ja też całkiem nieźle kojarzę ten dzień. Byłem wówczas w Warszawie, gdzie odwiedzałem lekarza i jak co kilka tygodni uzupełniałem swój zapas komiksów. Wróciłem do domu pociągiem i dopiero, gdy wieczorem dotarłem na miejsce dowiedziałem się o zamachach. Z dzisiejszego punktu widzenia wydaje się to nieprawdopodobne, ale wówczas nikt nie miał jeszcze internetu w komórce, a wiadomości nie rozchodziły się lotem błyskawicy. Dziś informacje o takich wydarzeniach śledzimy w czasie rzeczywistym. Ale przejdźmy do rzeczy.


„11 września 2001. Dzień, w którym runął świat” to specyficzna pozycja. Chyba można powiedzieć, że jest to komiks dokumentalny. Napisany jednak w bardzo przystępny i zrozumiały sposób. Lekkim piórem francuskiego dziennikarza o nazwisku Baptiste Bouthier, a zilustrowany przez Heloise Chochois. Komiks opowiada historię zamachów z 11 września 2001 r. m.in. na World Trade Center i Pentagon z perspektywy Juliette - młodej dziewczyny, a później dojrzałej już kobiety. Wraz z nią śledzimy wpierw informacje podane przez telewizję francuską w dniu zamachów, i reakcje jej najbliższych. Po latach obserwujemy Juliette, jak podróżuje samolotem, przechodzi przez skrupulatne kontrole na lotniskach i na własnej skórze odczuwa dalekosiężne skutki wydarzeń z 2001 r. 

Nie jest ona jednak jedyną bohaterką tej historii. Autorzy dość szczegółowo opisują wydarzenia, które rozgrywały się od momentu uderzenia samolotów w dwie wieże, aż po ich upadek. Także z perspektywy innych osób, m.in. strażaków, pracowników, fotoreporterów, administracji USA. W opowieści występują autentyczni ludzie z otoczenia prezydenta USA - Georga W. Busha. Pokazują zaangażowanie ludzi, którzy zjawili się w szpitalach, by pomóc lekarzom. I bezsilność w obliczu tak ogromnej tragedii.

Przypomnijmy, że w zamachach zginęło około 3 tys. osób. Do tego należy doliczyć kolejne 3 tys. ofiar, które zginęły na skutek zatrucia toksycznym kurzem i pyłem – to osoby, które pracowały przy odgruzowaniu „Ground Zero”. Szacuje się, że kolejne 10 tys. zachorowało - w wyniku wdychania toksycznych pyłów - na nowotwory.


Komiks skupia się jednak nie tylko na samych zamachach. Jego druga połowa poświęcona jest konsekwencjom ataków terrorystycznych. A te były ogromne. Nie mówię już tylko o dwóch wojnach (Afganistan i Irak), ale także o całkowitym przemodelowaniu podejścia do prywatności (Patriot Act). Autorzy skrupulatnie odnotowują kolejne etapy walki z Al-Kaidą, a później ISIS. Piszą o zamachach, które nastąpiły także w ich rodzimej Francji (masakra w klubie Bataclan w 2015 roku). Przechodzą przez rządy Barracka Obamy, więzienie Guantanamo, omawiają rewelacje Eda Snowdena z NSA (śledzenie obywateli korzystających z elektronicznych urządzeń). Wspominają też o teoriach spiskowych, zgodnie z którymi za atak mieliby odpowiadać sami Amerykanie (takie rewelacje opowiada w komiksie ojciec Juliette). Wszystko to podano w prosty i czytelni sposób, choć nie brakuje tu nieco krytycznych uwag. Zwłaszcza kierowanych w stronę administracji Busha.



W warstwie graficznej komiksu nie ma rewolucji. Grafiki są proste, by nie powiedzieć – symboliczne. Choć tematyka jest jak najbardziej poważna, to postacie są raczej „rysunkowe”. Nie przeszkadza to jednak w odbiorze – komiks ogląda się dobrze. Może nawet wychodzi to na plus, bo grafiki nie odwracają uwagi od kluczowych momentów historii. Chwilami ogląda się je jak zwykłą prezentację.

„11 września 2001. Dzień, w którym runął świat” jest moim zdaniem wartościowym komiksem. Zwłaszcza dla młodszego pokolenia, które w przystępnej formie może przyswoić lub uporządkować sobie wydarzenia z ostatnich 20 lat. Myślę, że gdy moje dzieci zapytają mnie o ataki z 2001 roku, bez wahania dam im tę pozycję do przeczytania. Ale polecam ją także dorosłym, bo w ciekawy i prosty sposób opisuje konsekwencje ataków na nasze obecne życie.