Nie jestem fanem Wonder Woman. Jakoś do tej pory nie udało mi się trafić na historię, która by mnie do tej postaci przekonała. Być może nie do końca kupuję opowieści łączące światy mitycznych bogów z naszym uniwersum. Czwarty tom kolekcji Hachette „Bohaterowie i złoczyńcy DC” kupiłem głównie po to, by nie mieć luki w panoramie na półce. A skoro już nabyłem „Wonder Woman – Orędowniczkę”, to zdecydowałem się, że dam bogini szansę i spędzę z nią jeden wieczór.
Czytałem pozytywne opinie o runie Grega Rucki, który jest autorem scenariusza do wspomnianego komiksu. Dlatego do lektury podszedłem z pozytywnym nastawieniem. I w sumie się nie zawiodłem. Księżniczka Diana została tu przedstawiona nie tylko jako ikoniczna superbohaterka, ale także jako sprawna kobieta – polityk. I właśnie w konwencji political fiction utrzymana jest znaczna część komiksu. Wonder Woman pełni funkcję ambasadorki pokoju w świecie ludzi. Prowadzi ambasadę Temiskery w Nowym Jorku, gdzie zarządza sztabem pracowników. Ci z kolei zmagają się problemami typowymi dla personelu ambasady – organizowaniem eventów, umawianiem spotkań, dbaniem o public relations czy przygotowywaniem występów w telewizji.
Z kolei Diana, jako świeżo upieczona autorka książki, umawia spotkania z czytelnikami i jak to zazwyczaj bywa, mierzy się z hejtem antyfanów. Można by pomyśleć, że typowa orka na ugorze, dla zwykłego polityka. Ale oczywiście na tym historia się nie kończy. Element nadprzyrodzony odegra w końcu istotną rolę, bo do akcji wkroczą bogowie. Ale nie tylko z problemami „boskimi” przyjdzie się mierzyć Dianie. Sporo namiesza jeszcze pewna businesswoman, która postara się utrudnić życie ambasadorce pokoju. Zbierzmy te elementy do kupy i dostaniemy całkiem ciekawą historię, która może zainteresować nawet osoby, które z historiami o Wonder Woman są na bakier.
Nie da się ukryć, że komiks jest trochę przegadany. Jak to w upolitycznionym komiksie bywa, postaci sporo rozmawiają, roztrząsając różnego rodzaju dylematy. Co jednak warto podkreślić, dialogi są napisane całkiem fajnie i czyta się je dość sprawnie. W efekcie naparzanki zostały ograniczone do rozsądnego minimum, ale oczywiście i ich nie brakuje. Rysunki są realistyczne i w zasadzie trudno jest im cokolwiek zarzucić. Uwagi miałbym natomiast do kolorystyki, która jest nieco zbyt nasycona i cukierkowa. Historie pokroju political fiction widziałbym jednak w bardziej stonowanych, brudnych barwach.
Reasumując, choć jak już wspomniałem nie jestem fanem Wonder Woman, komiks czytało mi się raczej przyjemnie. Pewnie gdyby nie fakt, że wydany był w ramach kolekcji, którą zbieram – raczej bym jednak po niego nie sięgnął. Mimo wszystko nie żałuję. Diana nie zmarnowała mi tego wieczoru.