Ależ ja się jarałem tym komiksem za młodu, kiedy pierwszy raz wpadł mi w ręce w oryginalnej wersji (ok. 1995 r.). Mój angielski - jak to u nastolatków żyjących w latach 90-tych bywało - był raczej podstawowy. Całą uwagę skupiałem więc na rysunkach Todda McFarlane’a, którego za sprawą polskiej edycji Spider-Mana wprost uwielbiałem. Wówczas zeszyt ten miał dla mnie wartość „Kultowego Spawna i Batmana”. Dziś, gdy po ćwierćwieczu sięgam po ten numer przychodzi niestety mocne rozczarowanie…




Czasami lepiej jest nie wracać do filmów obejrzanych przed laty, przeczytanych książek czy komiksów. Niektóre z nich pochłanialiśmy bowiem w określonym momencie naszego życia, kiedy byliśmy otwarci na inne klimaty, lub nasza wrażliwość na „kulturę” była nieco inna. Do takiego wniosku dochodzę odświeżając sobie od czasu do czasu „kultowe” filmy lub komiksy. I utwierdził mnie w nim właśnie komiks „Spawn & Batman”.

Mrocznego Rycerza zastajemy w momencie, gdy penetruje stary magazyn gdzieś na Manhattanie. Atakuje go robot, do którego stworzenia wykorzystano ludzkie części. Jak ustala Batman, ludzkie szczątki pochodzą od bezdomnych. Podczas śledztwa Gacek napotyka Spawna i dochodzi do konfliktu na skutek różnic charakterów (innymi słowy Spawn zabija przestępcę, co nie podoba się Batmanowi). Od tego momentu bohaterowie podejmują wspólną naparzankę, a w wolnych chwilach prowadzą śledztwo. W tle przewija się gdzieś „superłotr” i plany stworzenia lepszego świata, na gruzach obecnego. I tyle w zasadzie mogę zdradzić tytułem fabuły, by nie psuć zabawy tym, którzy jeszcze tej pozycji nie czytali (bodajże w 2006 r. komiks wydała Mandragora).

Za komiksem stoją dwa mocne nazwiska: Frank Miller (scenariusz) i Todd McFarlane (rysunki). Do tego dochodzą postaci z dwóch różnych uniwersów: Image Comics i DC. Wydawałoby się więc, że takie połączenie talentów i ciekawa krzyżówka światów zagwarantują wysoki poziom rozrywki. Niestety, coś tym razem nie zagrało, jak trzeba.

Do rysunków McFarlane nie mam żadnych uwag. Ale nie jestem obiektywny, bo jestem jego wiernym fanem. To klasyczny Todd z lat 90-tych, którego dobrze znacie z TM-Semikowego Spider Mana. Gorzej z samym scenariuszem. Dziś przypomina mi wczesne filmy z Jamesem Bondem, o wrogach ze Wschodu, ich super technologiach i dominacji nad światem. A było to już przecież kilka lat po Zimnej Wojnie! Lektura komiksu nie wciąga – czyta się go mozolnie brnąc przez kolejne strony (dobrze, że rysuje McFarlane). Ogólnie rzecz biorąc – raczej żenada… A mogło być (i przez wiele lat w sumie było ;) - tak fajnie. 

Sytuację ratuje nieco w twist na ostatniej stronie komiksu. Pokazuje, że jednak Batmana i Spawna dzieli za dużo.