Venom z 2018 roku średnio mi się podobał. Druga część z podtytułem "Carnage" też jest filmem w mojej ocenie przeciętnym. Po ekranizacji Venoma spodziewałem się raczej horroru, a nie komedii superbohaterskiej. Niestety, film nie spełnił moich oczekiwań. Jest śmiesznie, a nie strasznie. 

Venom #2 - Carnage. Recenzja filmu

Może nie powinienem się dziwić, bo odbiorcami są przede wszystkim młodsze osoby. Zresztą sam zabrałem do kina swoich synów. Sala co chwilę wybuchała śmiechem. Oczywiście nie ma nic złego w odrobinie humoru w filmach o superbohaterach. Ale zrobić komedię z Venoma, to trochę jak z ostatnich Łowów Kravena ;)

Pod względem technicznym ekranizacji nie można nic zarzucić. Efekty specjalne stoją na najwyższym poziomie, aktorzy grają super, fabuła ma ręce i nogi. Sam scenariusz też nie jest zbyt przekombinowany. Eddiego Brocka (Tom Hardy) spotykamy w momencie, w którym pożeganliśmy go w pierwszej części. Nauczył się żyć z Venomem, którego karmi kurczakami i czekoladą (blech). Jego głównym adwersarzem staje się seryjny morderca Cletus Kasady (Woody Harrelson), który w wyniku niespodziewanego zdarzenia przyjmuje postać Carnage. Kasady chce się zemścić na Brocku, a Brock spacyfikować Kasadiego. Całość sprowadza się do prostej gonitwy i finałowej naparzanki, a scenariusz nie zaskakuje twistami. Sporą rolę odgrywają też wątki miłosne. I to w zasadzie tyle, co mogę napisać o filmie. Dodam, że jest stosunkowo krótki (97 min). Daję mu ocenę 5/10.

Jako ciekawostkę dodam, że tradycyjnie - jak to w ekranizacjach Marvela bywa - warto przeczekać napisy końcowe, by zobaczyć finałową scenę.  Autorzy zdradzają, o czym będzie kolejna część Venoma ;)