Gdyby ktoś zapytał mnie od czego zacząć czytać historie z Punisherem, poleciłbym mu na początek ten tom – Punisher z imprintu Marvel Knights. Jest to w zasadzie kwintesencja opowieści z brutalnym mścicielem w roli głównej. Za scenariusz odpowiada genialny Garth Ennis, którego na pewno znacie już z takich opowieści jak Kaznodzieja czy Hitman (i oczywiście Punisher). Z kolei rysunkami zajął się Steve Dillon. Obaj panowie pracowali już wspólnie nad seriami Hellblazer i wspomnianym Kaznodzieją. 

Punisher: Marvel Knights #1. Recenzja komiksu

W skład tomu Punisher Marvel Knights #1 wchodzą historie opublikowane w Punisherze z 2000 r. (#1-12), Punisherze z 2001 (#1-5) oraz bonusowa historia pt. Punisher zabija uniwersum Marvela (z rysunkami Doug’a Braithwaite). Polscy czytelnicy mieli już okazję poznać część tej opowieści dzięki wydawnictwu Mandragora, które zeszyty Punisher #1-12 opublikowało w latach 2003-2005. 

Fabuła tego tomu nie jest przesadnie skomplikowana. Punisher wraca do Nowego Jorku i z charakterystycznym dla siebie wdziękiem bierze się za rozkładanie na czynniki pierwsze mafijnej rodziny, na czele której stoi Mateczka Gnucci. Szefowa mafii nie pozostaje bierna - urządza łowy na Punishera, do których zaprzęga bezwzględnego typa o pseudonimie Rusek. W międzyczasie policja postanawia powołać specjalny zespół, który zajmie się ściganiem Punishera. W jego skład wchodzą… życiowi nieudacznicy (bo w sumie policji wcale nie zależy na wyeliminowaniu mściciela, który odwala za nich robotę). Dodatkowo Punisher staje się inspiracją dla kolejnych samozwańczych mścicieli, którzy pojawiają się w mieście siejąc terror. Gościnnie pojawiają się w opowieści Daredevil i Spider-man. Tak mniej więcej przedstawia się fabuła omawianego tomu. W sumie prosta historia, ale za to jak opowiedziana!

W komiksie znajdziecie wszystko, czego możecie oczekiwać po historiach z Punisherem. Jest ostro, brutalnie i bezwzględnie. Jak na Gartha Ennisa przystało, nie brakuje tu też kontrowersji (np. ksiądz-morderca). Scenarzysta co rusz puszcza jednak oko do czytelnika okraszając opowieści szczyptą czarnego humoru. Choć słowo „szczypta” może być niewystarczające – momentami poczucie humoru Ennisa ociera się o absurd. Komiks czyta się z zapartym tchem. Jest dużo akcji, a dialogi wyważono tak, by nie męczyły czytelnika. Rysunki Dillona są proste i wręcz klasyczne, ale nie wyobrażam sobie, by ktoś inny mógł zilustrować tę historię. Choć tomiszcze liczy ponad 450 stron, to pochłania się je w kilkadziesiąt minut. Naprawdę trudno oderwać się od lektury. Z ręką na sercu mogę polecić ten komiks. Jeśli lubicie ostrą jazdę bez trzymanki - nie zawiedziecie się.